28 listopada 2008

Bo każda epoka ma swojego śpiewaka...

Kiedyś zastanawiałam się, jak to się stało, że nie urodziłam się w epoce romantyzmu... Teraz już wiem. To nie nazwa epoki kreuje świat, tylko my sami, na swoje potrzeby tę epokę tworzymy. W swoich duszach. Co z tego, że wokół mnie gra muzyka, której sensu nie znam? Co z tego, pytam się? Zamknę się w swoim świecie i posłucham tej znanej przeze mnie. Tylko przeze mnie. Muzyki mojej duszy. czasem dam jej posłuchać jednej, dwóm osobom. Zależy. Jeśli tylko zechcą... Włożą do odtwarzacza moją płytę i odegrają mnie... Tylko na jednej płytce jest blokada. Także dla mnie. nigdy jej nie odblokuję. Nie zajrzę tam... choć tak bardzo bym chciała.

Czasu równiez nie cofnę, choć tak bardzo bym chciała...


do R.:
Przebacz mi. Jestem malutką istotą, robiącą wielkie błędy. Ten błąd był najwększym w moim życiu.wiem, że mi tego nigdy nie zapomnisz... raniąc Ciebie zraniłam tak na prawdę siebie. żadne słowa nie wyrazą mojego zalu. Twoja na zawsze M.

Czasami mam zachowanie rasowej poganki. Ale jaki Chrześcijanin, który mówi przekonywująco, że w bliźnim widzi Boga, na drugi dzień, mógłby zabić jednego ze swoich braci? Jaki chrześcijanin ma zamiar wstąpienia do zakonu tylko dlatego, by uciec przed zyciem, przed niespełnioną "miłością"? Który człowiek mówi że kocha, mówi to ciągle, stale a tak na prawdę nie wie co to znaczy? Czy można tak kochać, by w jeden dzień się "odkochać"<> i zakochać w drugiej osobie? Nieważne. Już wszystko ma swój koniec, Na szczęście.

I jestem szczęśliwa. Bo mam R. bo mam przyjaciół, tych prawdziwych, bo poznaję nowych, bo kupiłam moje nowe drewniane serduszko. Bo czuwanie dziś!:)

20 listopada 2008

za miesiąc święta...

a media już mają święta. zarabiają na czym się da. Czekoladowy mikołaj, to coś w sam raz do "buta", a gdy tylko wszyscy "objedzą" Święto zmarłych, wystawienie kolorowych bombek, cukrowych, czekoladowych mikołajów, pierników, łańcuchów, lampek i choinek na sklepowe witryny to najlepszy czas na tę czynność. Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że ludzie już nie przywiązują uwagi do duchowej sfery nadchodzących świąt, a starają się jak najbardziej zaimponować rodzinie. Czy to awansem w pracy, czy to statusem społecznym wyrażonym w kupionym prezencie, czy dobrymi ocenami córki czy syna... Takie to wszystko... puste. Święta zatraciły już dawno swoją prawdziwą otoczkę duchową, a zyskały nową, marketingową. Bo teraz trzeba się wystroić w markowe fatałaszki żywa świąt duchowo, nikt już nie widzi piękna pamiątki, dla której obchodzimy święta... że... moze to dlatego, że moje życie ciut się powywracało do góry nogami... może dlatego... ja tak a nie inaczej na to wszystko patrzę, bo w domu... w domu wszystko mi przypomina się na nowo. Przy łamaniu opłatka, przy tym, jak ojciec " z wizytą duszpasterską" przyjdzie... ciągle mi się wszystko, do cholery jasnej przypomina. że w domu nie mam tego świątecznego, prawdziwie świątecznego nastroju, więc czukam tego... w modlitwie, skupieniu...Rok temu jak na siłę mobilizowałam moją rozbitą, ale kochającą się rodzinę do obchodów świąt tak jak dawniej. Przy wigilijnym stole, razem, z wieloma potrawami, bez telewizji, z kolendami choinką ( żywa nawet była) z prawidziwie szczerymi życzeniami a prawie nawet udało mi się ich na pasterkę wyciągnąć... prawie... wszystko pękło. Ciocia i wujek skłóceni( już nie zyją razem) a ja z mamą zostałyśmy same. W pustce. Ciszy. Jedna na drugą się tylko patrzyła. Powiedziałyśmy, ze sie kochamy, przytuliłyśmy... i mimo łez na policzkach, było nam dobrze. Być może jak nigdy dotąd. Zadzwoniłyśmy do babci, która samotnie, ze znajomą spędzała święta tuż pod granicą niemiecko-francuską. Widoki miała piękne... Ale co po widokach. Znów życzenia, pełne miłości. I znów potem cisza. martwa.

Jak sobie pomyślę, ze ojciec moze zadzwonić, złożyć mi życzenia... z jednej strony nie chcę tego. przebaczyłam mu, ale nie potrafię zapomnieć. Nie chcę... co ja mówię, chcę jak diabli, ale nie wychodzi mi to. Z drugiej strony jak nie zadzwoni... będzie jeszcze większa pustka. W sercu. Jeszcze się nie pozbierałam po tym wszystkim. Także... świeta będą... w tym roku pewnie takie jak się zapowiadają, cztery kobiety plus pies, nad stołem wigilijnym, przy sztucznej choince.... I dlaczego nie miałabym uciec w modlitwe? Owszem, wspólna kolacja, wspólne życzenia... ale... to wszystko w telewizji, w gazetach w szkole w kościele... te wszystkie życzenia. mnie to dobije.

Ale nieważne.
Waże że mam bliskich... Dziękuję Boże, za kochającą mnie rodzinę, bliskich... memu sercu.
I dziękuję za to, że po raz kolejny mnie uświadamiasz, że na Ziemi jestem półsierotą. Mimo że mój "tatuś" zyje. Chyba żyje. Jak wysyła alimenty pocztą to się podpisuje. Więc jednak żyje.

01 listopada 2008

Jak można pomóc osobie, która nie potrafi dostrzec piękna w życiu? Jak można przywrócić wiarę w lepsze jutro? Jak łatwo urazić człowieka po "przejściach" jednym zwykłym słowem, nieświadomie zupełnie. Bo chce się pomóc, a nie ma jak. Chce się wysłuchać, przytulić, pomilczyć, spróbować zrozumieć... Nawet jak do tego dojdzie, nie do końca wiemy, że pomogliśmy.

Najgorsze uczucie to bezsilność. Bezsilność wobec ludzkiej krzywdy, bezsilność wobec ludzkiej głupoty, bezsilność wobec... bezsilności. Osobiście wolałabym cierpieć w braku kontaktu z ludźmi otaczającymi mnie, niż odczuwać bezsilność. Człowiek bezsilny, który traci wiarę, to człowiek niezdatny do żadnej funkcji życiowej.

Zastanawia mnie ostatnio zachowanie pewnej osoby. Z początku znając tę osobę z przysłowiowego cześć cześć, to było dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Zastanawiałam sie, co on chce tym zyskać... Ale od dziś... Patrzę na Niego od innej strony. Jest on bardzo trudnym człowiekiem, ale ta jego trudność... Ona ma prawo istnieć. Tak samo jest z innymi jego zachowaniami. On po prostu chce być chociaż tu, na zewnątrz radosnym ( co z tego, że aż za bardzo mu to wychodzi), bo nie może być w środku. On ma do tego prawo. Ja mu się w gruncie rzeczy nie dziwię. Sama nie wiem jak bym sie zachowała...


...Za wszystkich tych, którzy nie dostrzegają pięknych stron życia... za tych, którzy nie widzą nadziei...

"Nie dorówna Tobie nikt!"

25 października 2008

o miłości słów kilka


Miłość... jedno słowo a tak wiele wyraża. Miłość... zastanawialiśmy się pewnie czy jest jedna czy jest wiele miłości...

Miłość jest jedna ale tak różnorodna, że nie jesteśmy w stanie określić ile barw ma ta tęcza...
Miłość nie powinna być jak ta świeczka, która pali się mocnym płomieniem i gwałtownie gasi się.

Miłość nie ogranicza się na miłości partnerskiej... Ona ewoluuje aż do miłości do bliźniego. Każda jej barwa jest taka sama a jednak inna.
Miłość jako słowo... Czasem tak trudno nam wypowiedzieć te słowo... ale to nie zależy od głębokości naszego uczucia... Czasem tak bardzo kochamy a boimy się być źle zrozumiani, odebrani i milczymy. Czasem nie jesteśmy pewni tego co czujemy...
Czasem nie zastanawiając sie, mówimy kocham Cię, a ja uważam, ze tu potrzeba głębszej refleksji i zrozumienia tego co się czuje. Czasem, nie zdając sobie sprawy, ranimy...
Kocham przyjaciół. Kocham bliźnich. Kocham rodzinę. Kocham Jego. Każdego z Nich (Was) kocham, jednak na swój sposób. Z Nim chcę spędzić resztę życia, z Przyjaciółmi chcę dzielić się smutkami i radościami w dobrych i złych momentach, z rodziną.... być rodziną. Z Bliźnimi dzielić się Dobrą Nowiną oraz pięknem życia codziennego.

14 października 2008

o Krawcu...

...bo czasem coś, co wydaje się być cennym darem, staje się przekleństwem, gdy tego nie ma, z początku żałujemy, a gdy opadają emocje, dostrzegamy, że żyjemy dalej, a nawet lepiej. Prawda, chciałabym mieć ojca przy sobie, żyć z nim w jednym domu, tworzyć rodzinę... Ale za jaką cenę? Za cenę wielokrotnych zdrad i poniżania Mamy? Za to, żeby ujrzeć ponownie, kim się jest dla "tatusia"? Dlatego teraz już chcę żyć tak jak żyję. Już znalazłam miłość ojcowską gdzie indziej, tam, gdzie wcześniej niestety nie szukałam... Jest mi dobrze, nie odczuwając tego bólu. Chociaż czasami nadal tęsknię za tym, co było...
Byłam ostatnio na zakupach. Już widzę strach w oczach mężczyzn, ale nie bójcie się, to będzie tylko metafora:) Przymierzałam wiele płaszczy, kurtek, które ani trochę na mnie ni pasowały. Wisiały jak worki. Były za duże. Zbyt szerokie. Tak to jest, jak szyje się na dany wzór. Nie ma to jak pójść do krawca, powiedzieć swoją wizję odziania, dać się wymierzyć... i... Otrzymać ubranie na wymiar, idealne w każdym stopniu, milimetrze. Zainspirowana wręcz... Odkryłam w tym istotę indywidualności. Tak to już jest, jak boimy się wyjaśnić swoje myślę, podążamy za innymi, ślepo zapatrzeni w ikony świata nas otaczającego. Wtedy jesteśmy tą kurtką ze sklepu. A kiedy... Głośno mówimy o swoich przekonaniach, sami wybieramy cel i próbujemy go osiągnąć, sami wytyczamy własny szlak, choć czasem poprzez gęstą kosodrzewinę i niestabilne piargi, wtedy, kiedy nie wstydzimy się swoich własnych wartości, swojej osoby oraz wiary... Jesteśmy tą jedyną szytą na miarę kurtką. Praktycznie unikatową. Nie zapominajmy także, że w swojej indywidualności powinniśmy mieć zaufanie do krawca:)
Na prawdę, jak ja lubię ludzki uśmiech... To coś niesamowitego. Od razu mi milej, cieplej na sercu. To on okazuje uznanie w oczach drugiego. Działa czasem jak znieczulenie. Kiedyś chyba nawet książkę o tym napisze, tak bardzo mnie inspiruje ludzki uśmiech...:)

A teraz na zakończenie...
* Miśka, On chciał dobrze... Nic nie będę pisać, choć mam chęć, ale... on dobrze chciał. Sama rozumiesz... po prostu zbyt bardzo mnie to poruszyło. I tyle:)
* Kasiu, teraz nie myśl o tym, co napisałam... tylko o tym, o kim to było napisane:) To są tylko proste słowa, które nie opisują i tak tego wszystkiego...:)
*A teraz pytanie... Metafora zawierała dwa przesłania... Jedno opisałam, a drugie celowo zataiłam... Kim jest Krawiec??=)

07 października 2008

Bo zycie na Ziemi jest promilem naszego życia.


Czemu jak coś się dzieje, do głowy przychodzą mi zawsze głupie myśli? Nie wiem... ale muszę to uleczyć. To tylko nie pozwala normalnie funkcjonować.
Zauważyłam ostatnio jedną rzecz... Młodzież boi się wyznać swoją wiarę. Młodzież nie wie, jak odmawiać różaniec, a na Akt Strzelisty robią wielkie oczy i raptem na 100 osób wymawia go... z 10? Ale przed księdzem to oni taaacy wierzący... Yhym... Wyjdą ledwo co i po łacinie nawijają. Znów mnie coś ponosi... Ale co? Moja zbytnia wrażliwość na coś, co dla mnie jest oczywiste, czy na ludzką głupotę? Czy dojrzały Chrześcijanin nie pamięta słów Pozdrowienia Anielskiego, albo też wymawiając, nie potrafi się skupić na tym, co mówi tylko śmieje się z tego, co jego kolega robi?Eh.... Nieważne. Nikt nie jest idealny. Tak to podsumuję.
Ostatnio... nurtuje mnie jedno pytanie... Co bym zrobił/a, gdyby zostało mi 24 godziny życia ziemskiego? Wiele osób jest postawionych przed takim faktem, mają podany okres ich pobytu na Ziemi... I co Oni wtedy mogą czuć? Ja rozumiem. życie na Ziemi jest dopiero początkiem... ale... Tak trudno Nam odciąć się, pożegnać się z czymś, co towarzyszyło nam odkąd to pamiętamy...
Mój różaniec jest częścią mnie...

04 października 2008

Jedna czy tysiąc?


Cisza... Cisza nie istnieje. Gdy nastaje pozorna cisza... Myśli ją zakłócają. Przynajmniej u mnie. Nie potrafię trwać w ciszy. I tak trwając w tej ciszy… Myślę sobie…

Kim jest ta dziewczyna, siedząca w tramwaju, wpatrująca się w krople deszczu rysujące krzywe linie, kropki na szybie i wirujące liście? Ze słuchawkami w uszach, słuchawkami,z których wydobywa się ciepły dźwięk gitary, elektryzująca perkusja, charakterystyczny wokal… Ta, która dostrzega coś pięknego w tych spadających liściach, w deszczu…

A ta, z książką na udach, z ciepłą zieloną herbatą w kubku z rysunkiem Tatr, kiedy to nie istnieje dla Niej świat, z nieobecnym wzrokiem, wpatrzonym w drukowane literki, zdania, strony…

Kim jest ta, która siada w ławce, w zaciszu kościelnym, by rozmawiać z Ojcem? Ta, która modli się nie tylko wtedy, kiedy Go potrzebuje, modli się, jakby rozmawiając z przyjacielem, głupio myśląc, że Bóg nie wie, co u Niej… A ona chce mu to wszystko opowiedzieć, tak jak dziecko spragnione kontaktu z Tatą, gdy ten wraca z pracy… Zastępująca brak Ojca, rodzica, półsierota, uciekająca się do kontaktu duchowego z Jej jedynym Tatą? Ta, która ‘Ojcze’ może powiedzieć do Boga i do zakonnika?

A kto to, ta, która cieszy się jak dziecko, tylko wtedy, kiedy może stać pod sceną i słuchać na żywo tego, co ta pierwsza dziewczyna w tramwaju słuchała z mp3? Ta, która z chęcią pojechałaby na przystanek Woodstock, jeśliby tylko mogła?

A z kolei ta, która jadąc pociągiem w upragnione góry, cieszy się jak dziecko, ta, która spędza po 12 godzin w PN, tylko po to, by wejść na szczyt i zachwycać się widokami? Ta, której marzeniem jest zdobyć szczyt Mount Everest? Ta, która wbrew chorobie idzie, nie boi się, że może zemdleć lub też przewrócić się? Ta, której to się udaje, dzięki wierze? Bo czymże to jest, jak nie wiara, gdy normalnie zakręciłoby się jej z parędziesiąt już razy, a tu, ani razu, nic a nic? Ta, która męcząc się, odpoczywa? Ta, z nizin, czująca się w górach jak w domu… Kim ona jest?

A ta, która nie wstydzi się swojej wiary, nie uważa, jak dzisiejsze społeczeństwo, że księża są źli (nie wymienię wszystkich epitetów, jakich usłyszałam).

Ta, która nie skreśla człowieka za coś, za co inni go skreślili na początku..

Ta, która wybacza, choć nie powinna… Ta, która próbuje się pojednać… choć tylko ona tego chce…

Ta, która kocha z całego serca, na zawsze, wiernie…

Ta, która widzi sens, kiedy inni już go dawno nie widzą…

Ta, która wie, że Bóg ją kocha, nie za coś, jak większość próbujących się dowartościować Katolików uważa, lecz pomimo czegoś…

Ta, która nie dowartościowuje się, wbrew sobie, by zaistnieć w otoczeniu…

Ta, która rani drugiego, choć nie powinna… ta, która tego żałuje…

Ta, która jest duszą towarzystwa, choć autsajderką?

KIM ONE WSZYSTKIE SĄ?

16 września 2008

Bo JA to już nie JA...

Może to idiotycznie brzmi... ale w ostatnim czasie, ja się zmieniłam. Co ja mówię, ja od zimy... jestem inną osobą. Może to zasługa ojca? Pewnie tak. Po części przynajmniej. Już nie jestem tą samą za bardzo wesołą dziewczyneczką bez problemów. Już mam inne zmartwienia niż wyciągnięcie funduszy na nową bluzkę... Teraz... to znaczy w zimę... odczułam brak miłości. Całkowity chłód. Zimny prysznic. Przestałam być naiwną, zapatrzona w swojego 'tatusia' córeczką. W końcu zobaczyłam coś, co on mi przysłaniał przez wiele lat. Zobaczyłam jego prawdziwą naturę. Może to i dobrze? Tak, zdecydowanie. Lepiej mi się żyje z tą wiedzą. Bo wiem, że... wiem. Bo gorzej już być nie może w tych stosunkach. Bo już się na nim nie zawiodę, bo nie mam jak. Teraz już może mnie tylko zaskoczyć pozytywnie, co robi na jego korzyść. Wiem, jestem straszną optymistką. Nie ma co. Wszystko mnie dziś denerwuje. Każda najdrobniejsza rzecz, która idzie nie po mojej myśli. Każde mało znaczące aczkolwiek podejrzliwe słowo. Kontemplacja nad swoim JA dzisiaj... pojawiła sie dość niespodziewanie. Tak o, nagle. Bez uprzedzenia. Zawsze tak jest. W pokoju w końcu robi się cieplej... Nie wiem czy to zasługa długo działającego już PC czy w końcu te kaloryfery się choć trochę rozgrzały, bo na początku były tylko na wpół ciepłe. Takie wręcz letnie.
Nie bierzcie czyiś słów do siebie, szczególnie gdy ta osoba was nie zna. Tylko my wiemy, co dla nas jest najlepsze, Tylko my próbujemy uniknąć porażki. Nikt tak na prawdę nas nie zna, tak jak my sami... Co innego, gdy my sami nie znamy własnego ja. To wtedy zaczyna się dziać. Ale... Załóżmy że znamy nasze ja. Jest ok. Nowa szkoła... nowe otoczenie... wszystko jest... wręcz idealne... Wręcz zaskakująco niespodziewanie miłe. Niespodziewanie ... niespodziewanie pozytywnie. Tak, to dobre określenie. W końcu mi ciepło. I tu fizycznie i tu w sercu. W sercu... w sercu od dłuższego czasu mi ciepło. Gorąco. Upalnie. Ale ja lubię upały. Lubię słońce. Moje Słońce...:) Nasze! Kocham księżyc. Póki co... wspólny punkt odniesienia. Póki co:)
A jutro... Jutro o 19... do zimnego... tfu, do mroźnego kościoła! Zaczyna się... Wyścig szczurów. Tak, to słuszne określenie. Bo czym mogę nazwać owe zjawisko, jakie nazywa sie Bierzmowanie? Sakrament jak sakrament... no ale... Ludzie do niego przystępujący,w znacznej części... Nie są na to gotowi. Tak.
Do następnego przypływu myśli. Mało znaczących myśli.

13 września 2008

wpis bliżej nieokreślony...


Nie potrafię zawrzeć w słowach moich myśli i odczuć. Z dnia na dzień coraz bliżej jest mi znany cel mojego życia. Coraz bardziej wątpię w jedno moje postanowienie, że w nim dotrwam. Coraz mniej widzę w tym sensu. W postanowieniu znaczy się. Ale przynajmniej jestem optymistką. W końcu jestem w pełni radosna, nic mnie nie pozbawi tego cudownego uczucia!
Mam też rewelacyjną klasę. Nie zamieniłabym jej na żadną inną.

25 sierpnia 2008

W objęciach szczęścia...

Tytuł notki, nie zapowiada tego, co tu zaraz napiszę. Ale odzwierciedla to, co czuję. To, co ze mną się dzieje...
Tak nie do tego, co powyżej pisałam, czytałam dziś Pismo święte... Pierwszy fragment, który wywarł na mnie duże wrażenie, w akurat tym momencie... w którym go czytałam... w którym myślałam o kimś...

"Piękność kobiety rozjaśnia oblicze i jest największą radością dla oczu;a jeśli przy tym ma łagodny język, nie ma wśród synów ludzkich szczęśliwszego nad jej męża"
Syr36,24-25

myślę, że łagodny język oznacza także duszę... Podoba mi się strasznie ten fragment. Zważywszy nawet na okoliczności, w jakich go przeczytałam...

Ok, a teraz do właściwej notki powracam.
Uczeń prowadzi monotonne życie. Z jednej strony oczywiście. Dziesięć miesięcy nauki, stresów, powodzeń, lub też niepowodzeń...a potem... Dwa miesiące( uwaga, uczniowie mnie niektórzy za to ukamienują, co zaraz przeczytają) na pozór słodkiego nic nie robienia. Bo czym są wakacje? Wspaniałą wolnością? W czym ona się wyraża Siedząc na czterech literach, w domu, jesteśmy zamknięci w klatce nudy. W klatce internetu, nałogów, pierwszych prób charakteru...To jest wolność? Owszem, jak wyjeżdżamy, zwiedzamy, przebywamy często w miejscach bliskich naszemu sercu... Ale nie spędzamy całych wakacji na wyjazdach. Spotkania ze znajomymi? A co, jeśli akurat nie masz na nie ochoty? Czym ono jest? Kim będę, kiedy nie wyjdę? Nudziarzem, któremu do pełni szczęścia potrzebne są cztery ściany? Przylepią mi łatkę lenia, który musi sobie poleżeć, pooglądać telewizję?

Tak naprawdę, kiedy jesteśmy WOLNI? Ale, tak prawdziwie. Kiedy naprawdę nas nic nie ogranicza, kiedy robimy to, co my naprawdę chcemy?

I kolejny cytat, który również dziś przypadkiem mi wpadł do oka...

" Dla ojca córka jest skarbem zwodniczym; snu go pozbawia troską o nią: gdy jest młoda [lęka się on], aby nie została wzgardzona, gdy jest starsza, aby o niej nie zapomniano; gdy jest dziewicą, aby nie została uwiedziona, gdy jest mężatką, aby sie nie wynosiła; gdy jest w domu ojca, aby nie stała się brzemienną,; gdy jest w domu męża, aby nie została bezdzietna."
Syr42,9-10

Dziękuję Ci Boże, że pomogłeś mi odkryć, ze na Ziemi jestem półsierotą.

12 sierpnia 2008

sens życia.

Istotą życia każdego człowieka jest odnalezienie jego sensu. Czasami odkrywamy go w jeden dzień, w ułamek sekundy, od razu wiemy, że to właśnie to, a czasem potrzeba nam na to wiele lat. Czasami nie starcza nam życia, aby odnaleźć jego sens... Tak właściwie, czym jest sens życia? To zbiór wielu czynników, na jakie składa się nasze życie. To miejsce zamieszkania, to sposób zapewnienia sobie bytu, bo przecież możemy się spełniać, jednocześnie wykonując swój zawód(wyuczony). Jeśli wcześnie odkryjemy go, na etapie edukacji, może nam być łatwiej. Czy to nie oczywiste, że przyszły matematyk, będzie dobrze się czuł na studiach związanych z matematyką? Zapytacie się pewnie, czy zawód, wykonywanie pracy może być sensem życia. Ano nie. Ale póki co piszę tylko o jednym z wielu czynników. Jeśli człowiek odkryje stosownie szybko swój sens życia, sposób na ni, nie jest mu potrzebne wykształcenie, jeśli zrealizowanie swojego 'ja' nie jest temu podległe. Oczywiście, nikogo nie namawiam do porzucenia szkoły=). Kolejnym z nich, są nasze uczucia. Chyba najistotniejszym. Człowiek nie może bez nich zyć. Są jak narkotyk, jak alkohol, zmieniają człowieka, poprawiają humor i... Uzależniają. Jednak... jesli miłość jest prawdziwa i gorąca, przetrwa najdłuższy odwyk, by po nim, ze zdwojoną siłą, uderzyć. Gdy raz się go skosztuje, trudno zostać abstynentem. Ogólnie, sens życia, to sposób na nie. A czym jest możność bytu ogółu ludzkiej istoty? Niczym innym, jak odkryciem tego, że świat jest złożony, al po to, by byc jednocześnie prostym. Nie rozumiecie? Siedząc na balkonie, obserwując wędrujące chmury... Zaczęłam myślec nad istotą tego, co nas otacza. Po co Bóg stworzył zimno i ciepło, deszcz i słońce, noc i dzień? Czemu to wszystko co nas otacza jest tak złozone a słuzy do tak prostych celów? Dlaczego nasze życie, które na pozór takie proste, odbywa się na planecie Ziemi, która nigdy do końca nie zostanie zbadana milimetr po milimetrze? Patrząc się na rozrastającą jedyną białą chmurę pośród setek szarych, zadałam pytanie wprost do Stwórcy"Boże, dlaczego świat, który jest Twoim dziełem, jest tak skomplikowany, tak dopracowany, tylko po to, byśmy zyli na nim my, wypełniali tu swoje krótkie i proste żywota?( wchodzę do domu, już nie dostrzegam krzywych liter, słowa i myśli napływają już tak szybko, że ręka nie nadąża, a ten mrok niewiele mi pomaga... Jestem już w ciepłym, oświetlonym mocnym światłem pokoju, choć zdecydowanie wolałam ten piękny mrok, te szare niebo, na którym kłębiły się obłoki, wśród nich ten jeden biały, lekki i chłodny powiew powietrza, dźwięki szumiących drzew, głosy ludzkie, zapach palonego drewna, pierwsze gwiazdy(chęć odnalezienia tej spadającej... przyprowadził mnie w okolicy 23 z powrotem, wtedy przez prawie pół godziny, nie czując zimna, siedziałam zapatrzona w niebo, rozmyślałam... i czuję coraz to większe ciepło, o tu, na sercu:)) a w tle... tysiące ludzkich istnień w oknach wieżowców i bloków, każdy ze swoją własną legendą, z własnym Ja, z miłością bądź też samotnością). I właśnie w ułamku sekundy wszystko pojęłam. To wszystko jest po to, by człowiek sam poczuł, czym jest dobro i zło. By po burzy cieszył się tęczą. Bo czymże byłby urok tęczy, gdyby widniała przez nasze całe i na pozór długie bytowanie na ziemi? Byłaby tym samym, czym jest powietrze. Dopiero zauważamy jego brak, gdy mamy go pod dostatkiem, est nam obojętny. Może i idiotycznie wręcz to zabrzmi, ale zło czy smutek jest nam potrzebny do życia tak samo jak dobro i radość. Jest on po to, by tworzyć kontrast, by odczuć brak radości(smutek) i odczuć radość tuż po przysłowiowej burzy. Oczywiście mówiąc zło, nie mówię o wojnach(jestem pacyfistką) ani żadnych zjawiskach podobnych. Może myślicie, jakie sa moje idee, jaki jest mój cel życiowy.... Może po tym, co przeczytacie, wydam się wam istotą rodem z epoki romantyzmu ( bo i nawet czasem chciałabym żyć w tamtej epoce, ale to byłoby pójście prostą drogą. O ile więcej radości daje nam życie w epoce, w której panują z goła inne wzorce niż nasze, stawianie im czoła, życie wobec swoich własnych idei i nie uleganie wpływom otoczenia). Może i nie powierzam swojego życia wierze i miłości całkowicie, ale te wartości sa dla mnie cenniejsze od istoty racjonalizmu, który zdecydowanie nie jest postępowaniem w zgodzie z moim Ja. Chcę ofiarować siebie innym, ale każdemu na swój sposób. Nie chcę ograniczyć się na pracy i zbieraniu bonusów, na braniu, ale chcę dawać, gdyż prawdziwym szczęściem jest wiedza, ze nasze uczucia, które ofiarujemy, są zaakceptowane, sprawiają radość i spełnienie, ze to co dajemy innym, sprawia im szczęście. Ofiarować siebie innym, nie zaprzecza się oddaniu w całości partnerowi życiowemu. Wg mnie oddać się w całości można nie tylko jednej osobie. Bo oddanie się w całości to dla mnie ofiarowanie miłości, która jak wiemy, jest jedna, ale ma wiele barw. To całkowite zaufanie, powierzenie całej swojej istoty duszy drugiemu. To może być mama, tata, mąż, żona, przyjaciele... Bo oddanie się w całości to obnażenie si e, pokazanie całego oblicza, zezwolenie na dogłębne poznanie duszy. Pragnę miłości, którą odwzajemniam. Chodzi mi o miłość partnerską ( bo dla mnie łatwiej żyć z miłością nieodwzajemnioną jeśli chodzi o rodzica, aniżeli o nieodwzajemnioną taką miłość). Na szczęście kocham i jestem kochana.To uczucie uskrzydla i przekonuje w słuszności mojego powołania, na które się składa ciepło domowego ogniska, czułość, troska, trwanie w jedności duszy i ciał( swoją drogą... ostatnio doszłam do ciekawego wniosku... Czy fizyczność i duchowość jednego człowieka, mogą wobec siebie być sprzeczne??) Z tym pytaniem was zostawiam=)
Dziękuję za uwagę=)I podziwiam tych, którzy przebrnęli przez masę moich przyćmionych myśli.
P.s.: I tak w gruncie rzeczy nie 'usłyszeliście' tego, jaki jest sens mojego życia. Czemu? Bo to dla mnie samej jeszcze momentami zagadka. Ale elementem bez którego życie obok partnera( bo to nieodzowny element mojego życia, bo nawet z tymi górami, o których zaraz wspomnę, moje życie nie będzie w pełni wartościowe)będzie trochę szare i bez polotu, są góry=). Już teraz kończę na pewno:)

06 sierpnia 2008

o smutku i radości...

(Zanim zaczniesz czytać, ściągnij sobie Mad World- Garego Julesa, znajdziecie tutaj: .:link:.
w nieco innym wykonaniu, ( wg. mnie lepiej pasuje do notki) bo dopiero wtedy w pełni zrozumiesz moje słowa... Nastaw sobie na wielokrotne odtwarzanie, bo notka zapowiada się długa, usiądź wygodnie... I wpłyń w ocean moich myśli, tym razem masz całkowite pozwolenie na to =).

Słuchając Gergo Julesa(wyżej wymienione Mad World, tyle że oryginalne wykonanie), popijając ciepłą zieloną herbatę z cytryną(tak tak, nie słodzę ostatnio...) wzięło mnie na refleksje o życiu, o śmierci, o ich sensie... O tym, co muszę zmienić w sobie, by nie odczuwać zbyt często istoty wyżej wymienionego utworu, a starając się żyć, jak najczęściej korzystając z pozytywnych stron świata. Ogółem to co zaraz przeczytacie, to będzie kolejny nawał niespójnych ze sobą myśli. Wybaczycie mi to, prawda? Wiem, że wybaczycie... A więc słuchając tego utworu, emocje wzięły górę... łza majestatycznie spływa po policzku... Tak bardzo chciałabym wiedzieć, czy ze smutku, czy też z radości. Te dwie emocje przeplatają się we mnie. Posłuchajcie najpierw o smutku. Postaram się szybko o nim napisać, ponieważ dusząc go w sobie nie napisałabym w pełni oddając charakteru
o radości. Smutek jest tak jak oczyszczenie. Kiedyś zastanawiając się po co jest nam ból, smutek, doszłam do wniosku, że Tata stworzył go po to, dozuje nam go, aby radość nie stała się monotonna, aby rzeczywiście sprawiała nam radość. Bo czymże byłoby to uczucie, gdyby towarzyszyło nam przez całe życie? To byłoby tak, jakbyśmy wszyscy byli swojego rodzaju eskimoskami, dla których śnieg czy lód jest chlebem powszednim, nie znając zadowolenia na widok ów wytworu natury ludzi, którzy mieszkają w miejscu, gdzie śnieg jest najmniej spodziewany... Ale takie tłumaczenia w praktyce dają krótkotrwałe ukojenie. Bo czy dadzą one zapomnienie, gdy człowiek po raz kojelny uświadamia sobie, że miłość jaką ofiarywała mu osoba bardzo bliksa, rodzic, jest już fikcją? No ni, tyle o smutku, teraz opowiem o uczuciu, które coraz bardziej wypełnia moje życie, a mianowicie o radości. Nauczyłam się cieszyć każdym szczegółem, chociażby uśmiechem. Tak mało trzeba z siebie dać, uśmiechając się do drugiej osoby, a tak wiele szczęście możemy ofiarować. Szczególnie, gdy taka wymiana niewerbalna następuje między dwiema bliskimi osobami. Gdzieś już kiedyś pisałam, że dobrym rozwiązaniem byłaby skrytka w pamięci na wszystkie te uśmiechy. Kiedy nastąpiłaby chwila zwątpienia, kiedy nic nie wskazywałoby na nadchodzące szczęście, można by przejrzeć ten 'katalog', wybrać zadowalające nas uśmiechy i przeżywać na nowo emocje w nas wtedy wzbudzone. Niewątpliwie niektórym uśmiechom towarzyszyłyby te silne. Nie, nie zdradzę tego, które uśmiechy należą właśnie do takich. W każdym bądź razie jeden z nich należy do przyszłości, jeszcze nie został przeze mnie widziany, a już wiem, jakie mu będą towarzyszyć emocje. Chociaż nie, jest i drugi, ale ten to dopiero po śmierci:)
Oho, teraz słucham 'Mad World' w wersji Mnichowej, herbata a raczej to co po niej zostało, wystygła, ból głowy nasila się coraz bardziej, a pies drapie mnie po gołych łydkach, by wziąć go na kolana. (Chwila przerwy, dopieszczam pupila, który ukradkowo usiłuje mnie polizać... swoją drogą, co to w ich języku oznacza? Czy to być może okazanie ich uczuć, przywiązania? Ok, już o dopieszczaniu) O czym to ja pisałam? O szczęściu, tak? Ciesząc się z każdego szczegółu, drobnostki, staje się coraz bardziej szczęśliwa, z całkowitej pesymistki, które nie może uwierzyć, że może być lepiej, przeistaczam się stosunkowo szybko w tą dawną optymistkę. Celowo pomijam realizm. Nie mogłabym być twardą realistką, bo wtedy mój system cieszenia się z każdego szczegółu, ległby w gruzach. A tego zdecydowanie nie chcę.Nie teraz.
Jestem twarda i czytam 'Los powtórzony' Wiśniewskiego. Czegoś innego się spodziewałam, po słowach zapewnienia, że to kontynuacja S@motności, mimo tego, z wplótł sie tutaj wątek Jakuba, ale... nic nie znaczący. Ale książka ciekawa, tym bardziej ze względu na miejsce, w którym toczy się akcja-Biczyce, podhalańska wioska i tym razem z perspektywy mężczyzny. Dziś zamierzam ją dokończyć. Tzn, jutro( notka pisana wczoraj). Oglądał ktoś może film 'Trzeci' z Markiem Kondratem? Ja oglądałam. Wywarł na mnie duże wrażenie. Kim był ten tytułowy 'Trzeci'? Aniołem, który pomaga schodzić się parom skłóconym? Sama płakałam prawie, gdy pod koniec odkryłam cały sens filmu... Ok, schodzę na coraz to bardziej poboczne tematy, czyli czas kończyć.
Dziękuję Bartkowi za 'Mad world' dziękuję wam za uwagę...
Przepraszam za zajęcie czasu i zanudzanie. No i... Do następnej:)

'Teraz i w godzinę śmierci naszej...'

04 sierpnia 2008

o Tatrach( odwyk)

Zawsze na każdym swoim czy to blogu, czy czymkolwiek podobnym... muszę, to już stało się siłą wyższą, napisać 'skromną' notatkę o Tatrach, czy ogólnie, o górach... bo jakże by inaczej, skoro ja je kocham?:) Pijąc ciepłą herbatę, gdy za oknem pada deszcz a w głowie smutek, refleksja nad własnym 'ja' i własnymi uczuciami... Czy istnieje lepsza pora, by napisać o czymś takim? (Notka pisana na trzydniowym odwyku, więc nie zdziwcie się, jeśli zamiast o górach będę wplatała elementy emocji, które we mnie siedzą, albo też... dobra, to najpierw napiszę o tym, a potem już w zupełności o górach. Czuję się jak ćpunka, której odebrano na trzy dni narkotyk. Tyle, że boję się, że za te trzy dni, narkotyk będzie wywoływał we mnie z goła odmienną reakcję, której sama się nie spodziewam... Mimo, że miało być inaczej... Może to zbędne obawy... ale taka jestem, poprzedni odwyk zakończył się nieciekawie. Bardzo nieciekawie. A dziś? Wszystko sprzeciwia się wobec mnie... Alexander w podpisie, w radiu... Ta wstrętna pogoda, ten sen babci... Sama teraz zastanawiam się nad specyfiką snu... Bo co miałby oznaczać sen,w którym ja płaczę, a u mnie w domu jest chłopak, którego kocham, a jego matka nie pozwala nam się spotykać? Co to do cholery ma znaczyć? Czemu moja babcia ma zawsze takie sny... jak rozwód, to dwa dni przed jej się ten rozwód przyśni... jak coś nie tak, to ona to wyśni... oby tym razem był to tylko sen z pokroju nic nie znaczących...I jeszcze ta cholerna płyta w supermarkecie... Wszystkie inne ułożone tak, ze widać tylko grzbiety okładek a S@motność... na wierzchu. Dla jasności, nie ćpam, nie zażywam, nie używam.... ) .

Teraz będę mogła skupić sie na Tatrach. Może się uspokoję przez to, wyciszę...
O Tatrach mogłabym godzinami pisać. Na poprzednim blogu, prawie w każdej notce coś potrafiłam wpleść pomiędzy wersy o nich. Czasem nieświadomie, a czasem wręcz przeciwnie, tak ot, kiedy chciałam sobie powspominać.A że w tym roku tam niestety nie byłam, to to co zaraz napiszę, będzie chyba jedną z najbardziej zapełnionych tęsknotą publikacji na moim blogu... na wielu innych także. Może to i powód trochę innej tęsknoty.

Chyba jednak się wypaliłam w opisywaniu Tatr. Nie wiem od czego zacząć... Zacznę od tego, jak ta przygoda moja z nimi się zaczęła... Byłam dzieckiem. Były wakacje, po których miałam pójść do 6 klasy. Byłam u babci na wsi. (niepozornie, prawda??:)) Dostaję telefon od cioci, że zabiera mnie do Zakopanego... Cieszyłam się na myśl, że pojadę gdzieś daleeeko, jak zapowiadała ciocia, ale nie wiedziałam nic, o tym miejscu. Zaczęłam się wypytywać. Dowiedziałam się, że będą tam góry. Jako dziecko moje wyobrażenia o tamtych terenach były dość ubogie. Myślałam, że gdy po trzynastu ( mówiłam wam, ze ta liczba mnie prześladuje?) godzinach dojadę do małej wioseczki, gdzie po wiejskich drogach przechadzać się będą stare babcie w kwiecistych chustach na głowie związanej wokół szyi, spod której będzie wyrastał siwy warkocz. Miały też być same pojedyncze małe chałupki drewniane, wszędzie miało być zielono od niczym nieskażonej trawki, na której miały się paść owieczki białe jak śnieg( w dalszych rejonach Zakopanego, na ulicy np. Droga do Daniela, znajdziemy takie widoki.) Góry miały być skaliste od samego podnóża i piąć się swoim majestatem do nieba.... Więc wyobraźcie sobie mnie, kiedy wjeżdżam taksówką...( w ogóle skąd tam taksówki??:)) do miasta gdzie ulice wypełnione są turystami, gdzie co moment restauracje... myślę sobie, co to jest? A wyobraźcie sobie jeszcze coś lepszego... mnie taką nieświadomą... na Krupówkach:) No ale, zboczyłam z tematu:) Jako że byłam pierwszy raz w górach, nieprzygotowana na cokolwiek... Mój wyjazd w 'Tatry' ograniczył się do łatwiejszych szlaków, godzinnych zakupów i namiętnego buszowania po wyżej wymienionym deptaku, do nadwyrężeń stawów od jakże trudnego, żmudnego i wyczerpującego Morskiego Oka... z wyjazdu na wyjazd... coś tam się zmieniało... a to dorzuciliśmy inny szczyt, a to raz nie poszliśmy na Krupówki... A to zamiast nich, poszliśmy na wieczorny spacer do doliny jakiejś... Aby was nie zanudzać tandetnymi wyczynami przeciętnego turysty, opiszę moją przedostania wyprawę (ostatnia odbyła się w zimie, bez osprzętu typu raki.... więc nie ma co opisywać, choć nie, opiszę jedną przygodę). W końcu był to jeden z tych prawie że prawdziwych wypraw w góry. Pierwszego dnia, łaknąc piękna Tatr a przy tym z małym zapasem sił, wyruszyłam z ojcem na Krupówki( aby obalić mit, że jemu się to nie spodoba i aby zjeść w końcu ciepły posiłek). W ekspresowym tempie przemierzyłam ów szlak cepra, zbaczając w ulicę, która nas doprowadzi do Kuźnic. Już w samym tym spacerku ojciec sie zmęczył, więc trzeba było zwolnić. Była bodajże 12, kiedy kupowaliśmy bilety wstępu do TPN (jakby ich bilety nie blakły, bym wam powiedziała to z dokładnością zegarmistrza) Trasa na Nosal, jest bardzo łatwa. Prawie cała wiedzie przez las, momentami z prześwitem na góry,w tym Giewont, który ukazany jest z innej perspektywy. Szczyt można łatwo i bez komplikacji osiągnąć, a widoki są powiedzmy, że zadowalające na pierwszą taką wyprawę:). widząc od roku zapomniane przez oko fizyczne góry... prawie się nie popłakałam. Ze wzruszenia. Od razu przeszła mi senność nieprzespanej nocy, a serce się radowało tymi widokami. schodząc... zaszliśmy na Wielką Krokiew. potem jeszcze(oczywiście nie tego samego dnia) przeszliśmy doliny:Białego, Kościeliską, ogólnie wszystkie po drodze na Morskie, Strążyska, ku Dziurze, Polana pod Wołoszynem, Polana Waksmundzka, Pańczyca, Hala Gąsienicowa... Wielka Królowa Kopa (1531 m.n.p.m.) Nosal (1206 m.n.p.m.),Sarnia Skała(1377 m.n.p.m.) Giewont( 1894 m.n.p.m.), MOK, Czarny Staw Gąsienicowy, Czarny staw pod Rysami, Smerczyński Staw, Jaskinia Mroźna, Wąwóz Kraków... Na tak krótki wyjazd byłam w pełni zadowolona. Przeżycia po tamtej wyprawie... chyba nie muszę opisywać. I co z tego, że do tej pory odzywa się naderwane ścięgno? Co z tego, skoro to także piękne wspomnienia, ostatnich wspólnych wakacji ze swoim ojcem... Wiem, że ta ostatnia wyprawa, była dosyć mało ekstremalna, w cudzysłowie, albo że stać mnie na lepsze osiągi... Jestem młoda i całe życie przede mną, już planuję kolejny wypad w Tatry, tym razem z lepszym sprzętem, z bardziej doświadczoną ekipa i tak prawdziwie po turystycznemu. Ponadto nie chcę się ograniczać do samych Tatr, teraz chcę poznać Bieszczady, Beskidy, Karkonosze... Chyba w końcu, po mału odnajduję kolejny 'mały' sens mojego życia:) I teraz, zastanawiam się, czy by przypadkiem nie pójść na krajoznawstwo, geologię.... coś w tym kierunku na studia... mogłabym się spełniać i jednocześnie zarabiać:) Czytałam ostatnio bardzo ciekawy artykuł o geologach, którzy wyruszyli w rumuńskie góry, by zbadać różnicę ich budowy... czyż to nie wspaniała praca??:) A, miałam wam opowiedzieć jeszcze o tej zimowej wyprawie... Daruję wam:) Dziękuję z góry, że mnie 'przeczytaliście':)

wszystkie zdjęcia opublikowane w tej notatce są mojego autorstwa.

'Bądź wola Twoja...'

30 lipca 2008

o muzyce...

Czy muzyka dużo dla nas znaczy? Czy istotnym są dźwięki wydobywające się z instrumentu, odtwarzacza? Wiem jedno, na pewno niesie ze sobą wiele naszych emocji. Do każdej emocji, uczucia, trochę bardziej osłuchany człowiek potrafi dopasować sobie dany utwór (i na odwrót). Ponadto, słysząc dany utwór, możemy przypomnieć sobie jakąś istotną, bądź mniej osobę w naszym życiu. Czasem przyjemna melodia może stać się dla nas znienawidzoną. Wszystko za pomocą emocji. Dla mnie muzyka, to nie tylko słowa, dźwięki, przy których się bawię, dla mnie przede wszystkim to uczucia. Czasem całkiem przypadkowo utwór kojarzy mi się z miejscem, personą, przedmiotem. Tak jest w przypadku "Miasto budzi się" Kukiza. Słysząc tę melodię, mam wrażenie, że właśnie wjeżdżam do Krakowa, jeszcze sennego, spowitego mgłą i prześwitującym gdzie nie gdzie nieśmiałym jeszcze Słońcem, ze świadomością, że za trzy godziny będę u celu, że te trzy godziny będą przepełnione widokami, które są dla mnie najbliższe. Będę teraz (w wyobraźni) obserwować budzące się ociężale wzniesienia, pierwsze góry... Uchylając okno zaparowanego przedziału będę słyszeć szum coraz to bardziej rwących potoków... Nie wybiegam wyobraźnią dalej, bo zacznę opisywać majestat Tatr, a to trochę by znów i czasu jak i miejsca na blogu zajęło.
Kolejnym utworem 'z duszą' jest dla mnie "świat się pomylił" Patrycji Markowskiej. Słysząc go przeszywają mnie dwa odmienne uczucia: radość i smutek. Radość w zimie, gdy jechałam do Palenicy Białczańskiej (zimowym objazdem), z przecudownych widoków na ośnieżone masywy (dojść na Mok w zimę, to zupełnie co innego, niż w lato, zaufajcie:)) a z drugiej strony ból i refleksja nad stosunkami z Ojcem, gdyż jadąc wtedy myślałam o tym, z chęcią wybaczenia...
Kiczowate dźwięki "Moniki" Rudiego Schuberta będą mi zawsze przypominać kochaną babcię. To dzięki niej mam tak, a nie inaczej na imię. Poprzez fascynację tą piosenką. Choć czasem chciałabym zmienić imię, mam go serdecznie dość. Nie moja wina, że zazwyczaj Moniki jakie spotykam na mojej ścieżce życiowej okazują się jakby to delikatnie powiedzieć... okazują się intrygantkami, egoistkami, w ogóle, niezbyt ciekawymi istotami. Bez urazy oczywiście dla ogółu Monik:)
"Dla Ciebie" Myslovitz... sama poezja, finezja uczucia:) Wszystko co dla mnie najcenniejsze... Osoba, o której piszę, wie, że to o Nim:) Wie, kim dla mnie jest, co dla mnie znaczy... ile dla mnie znaczy...
Kolejnym utworem z duszą... a raczej bez duszy i serca jest Alexander Myslovitz... Utwór jakże wspaniały.... Ale słowa. Za nie mogłabym zagrzebać tę piosenkę własnymi dłońmi pomiędzy gliną, żwirem, nie zważając na krwawiące palce. Okres swojego życia, nazywanego przeze mnie "aleksandrowym" zapominam, wymazuję, chowam do skrzynki w pamięci, którą powoli wypalam nad płomieniami uczucia.
"What a Wonderfull World" Louisa Armstronga... Brat. Co tu dużo mówić??:)
Dla mnie ogółem, wiele utworów ma "swoją duszę". Jak słucham któregoś, to nie widzę oczami wyobraźni artystów w studiu nagraniowym czy na koncercie, ale widzę miejsce określone, odczuwam uczucia... Słuchając wspomnianego wyżej utworu Kukiza, nawet w deszczową pogodę czuję się jakbym była skąpana w promieniach słonecznych, czuję te oczekiwanie i po raz 'enty' zachwycam się Tatrami...

21 lipca 2008

Pierwsze spojrzenie...

Co tu dużo mówić... Jestem zwykłym człowiekiem. Oddycham tym samym co reszta społeczeństwa powietrzem, mam takie same prawa jak inni... I nie zamierzam się wywyższać, bo niby w czymś jestem lepsza, bo za chwilę ustępuję drugiemu człowiekowi w czymś i to on jest lepszy. Słucham tego, co miłe dla mojego, aczkolwiek nie innych, ucha. Odpoczywam tak, jak mi to sprawia największą radość. Jestem zmienna. Ale nie w uczuciach. Jestem wierząca. Kocham... Przyjaciół. Kocham rodzinę... A czy ojca... nie wiem. Nie czuję już tego. Ale o nim, może kiedyś będzie okazja na tym blogu "usłyszeć", nie teraz. Kocham pewnego człowieka, on o tym wie... Kocham swojego psa. Lubię rzeczy proste, lubię jasne sytuacje, ambitne książki, kino, muzykę. Nie lubię głupich seriali, tanich wyciskaczy łez dla naiwnych kobiet, muzyki, która najmniejszym kosztem zabawi największą publiczność. Nie lubię używek. Przekleństw. Tandety i kiczu. Doszukuję się prawdy w niejasnych sytuacjach. Jestem zbyt drobiazgowa. Gdy jestem szczęśliwa, szukam jakiejś "usterki, wady". Oto cała ja...