31 października 2010

Zapal internetowy znicz!

Fenomen dzisiejszych czasów!
Wirtualny cmentarz! Możesz umieścić swojego zmarłego krewnego na wirtualnym cmentarzu, odpowiednio wybierasz, czy żydowskim, komunalnym, anglikańskim, czy katolickim. Za niewielką opłatę postawisz kwiaty, czy znicze, ustalisz termin, do kiedy ma się palić! Tym bardziej atrakcyjna propozycja, gdyż wszystko robimy siedząc wygodnie w fotelu z laptopem na kolanach, czy na skórzanym krześle przed własnym biurkiem! Zero sprzątania, zero zimna, mrozu...
Zauważyłam, że mu jako ludzie brniemy w coraz większy bezsens zachowań. Robimy coś, co tak naprawdę nie ma jako takiego sensu. Jaki niby sens ma takie wirtualne cmentarzysko ogłupiające melancholijną muzyką? Rzeczy realne zastępujemy odpowiednikami, wątpliwej jakości.
I chyba najważniejsze... Dzień Wszystkich Świętych sprowadzamy do zadumy, do rytualnych wypraw na cmentarz, często jedynych w całym roku. To, co powinniśmy robić w dniu 2 listopada, przekładamy na dzień, w którym powinniśmy świętować wspomnienie naszych świętych patronów. A co będziemy robić, gdy już dojdziemy na ten cmentarz?? Plotkować o sąsiadkach, o członkach rodziny z jakąś kuzynką, ciotką, siostrzenicą... Mówić, co na obiad dziś zrobiłyśmy, odbierać telefony, palić papierosy, przeklinać... Kłócić się.
Zdecydowanie nie lubię tego dnia. Tłumy masowo odwiedzają bliskich, którzy odeszli do Ojca, często zapominając o modlitwie za nich, o odwiedzinach, dbaniu o grób w ciągu roku.Idę i ja, by towarzyszyć Mamie i pomimo tego, że nie jesteśmy osobami, które właśnie zachowują się, jakby były na targu, to muszę na to patrzeć. Muszę w tym uczestniczyć.
Będąc tam, stojąc pomiędzy całą radosną gromadką ma się ochotę krzyknąć: ciszej nas tym grobem! bo pomiędzy nimi są osoby, które realnie odczuwają brak ojca, matki, które ten jarmarkowy klimat odbierają jako atak na ich cichy płacz. ...

Lubię pójść po paru dniach na Agrykolę wieczorem. Jest cicho, w powietrzu unosi się duszący zapach parafiny a nad cmentarzem roztacza się tajemnicza poświata. Patrząc na te wszystkie krzyże, można poczuć się jak w kościele, gdzie zgaszone jest światło. Bóg tam musi być obecny...

27 października 2010

Thank God I'm a woman!


Być kobietą... To brzmi dumnie! W tym momencie nie godzę w męską dumę, broń Boże. Mówi się powszechnie, że kobiety są dyskryminowane... Mówi się, że są traktowane często nie do końca serio. Mniejsze stawki w pracy, małe możliwości odnośnie pracy w okresie ciąży, a także wtedy, kiedy pod opieką ma swoją pociechę ( chyba każdy wie, że kobieta w ciąży, lub ta, która planuje założyć rodzinę jest postrzegana jako mniej atrakcyjna dla standardowego pracodawcy).
Ja jestem moi mili dumna, z tego, że Bóg stworzył mnie kobietą. Jestem szczęśliwa, że mogę być matką, że w moim ciele dokona się cudowny akt stworzenia dziecka - nowe Życie. Jestem szczęśliwa z tego, że będę żoną, że ofiaruję się temu JEDYNEMU na całe życie. Oddam się w całości, Będę OBLUBIENICĄ. Doceniam w sobie kobiecą kruchość, wrażliwość, emocjonalność... To jest piękne. Kocham to w sobie. Nie jest mi potrzebna wielka siła, mocne nerwy, niechęć do uzewnętrzniania się. To od mężczyzny wymagam zdecydowania, by mógł podejmować sloganowo - męskie decyzje. To od Niego wymagam opieki, poczucia bezpieczeństwa. Nie chcę sama sobie tego zapewniać, uzupełniać braki.

Cieszę się, że mogę ubrać spódniczkę, buty na obcasie, to jest może drobnostka, ale bardzo poprawia humor, samopoczucie. Nie chcę "wbijać" się w męskie stroje, role, by pokazać, jaka twarda ze mnie sztuka. Nie. Mam świadomość o swojej kruchości i się tego nie wstydzę. Pomalowanie paznokci sprawia mi również wielką radochę i sobie tego nie odmawiam. W sklepie z biżuterią szukam błyskotek, które podkreślą mój charakter - nie bojowej wyzwolonej kobiety, ale delikatnej Moniki M. Cieszę się, że taka jestem.

Cieszę się, że jestem sobą.

21 października 2010

Czekać, to znaczy żyć.

Tak się spojrzałam dziś na magiczny licznik odliczający do pewnego wydarzenia, umiejscowiony po prawej stronie na moim blogu i wiecie co? Naszło mnie na myślenie. Zawsze do czegoś czekamy, do czegoś ważnego, bądź też mniej. Czekamy na listy od znajomych, czekamy do momentu kiedy nożykiem będziemy mogli przeciąć delikatnie kopertę i wyjąć w końcu korespondencję, dotknąć coś, co dotykała, pisała druga osoba, co nie jest tak 'roznegliżowane' z części drugiej osoby, co nie jest jak sms, a jest czymś pomiędzy mailem a rozmową w cztery oczy.
Czekamy na terminy wyznaczone nam w kolejce u specjalisty, czy to u dentysty na coroczny przegląd uzębienia, czy też w specjalistycznej klinice, gdzie pobyt ma nam objaśnić pewne zachowania naszego organizmu.
Czekamy na pewne spotkania, przyjazdy, z osobami, za którymi tęsknimy i których nie możemy mieć na co dzień obok siebie.
Czekamy na nasze wyjazdy w miejsca ukochane, do których wracamy co roku, albo chociaż cyklicznie. Do miejsc, których jeszcze nie odkryliśmy, ale bardzo tego pragniemy.
Czekamy na wyniki matury, na pierwsze kolokwium, na zdobycie tytułu na wyższej uczelni, na znalezienie pracy...
Czekamy na miłość, na drugą osobę, która przyjdzie, nagle 'z nikąd' pojawi się w naszym życiu, zupełnie niespodziewanie, a potem nie będziemy mogli sobie wyobrazić życia bez tej drugiej osoby, jak zwykliśmy mawiać, naszej drugiej połówki.
Czekamy na wydanie nowego albumu ulubionego artysty, nowej książki tego pisarza, który pisze tak, że kończąc ostatni akapit jednej książki, przez długie godziny myślimy o fenomenie publikacji.
Czekamy w końcu na Życie Wieczne, na spotkanie Twarzą w Twarz z Bogiem, na dostąpienie Wieczności.
W zasadzie czekamy na wszystko.

Czy więc dobrym stwierdzeniem byłoby, że życie człowieka to nieustanna walka z niecierpliwością, która wzbudza się w nas, kiedy bardzo czegoś pragniemy i za razem z wielką niechęcią wobec tych obowiązków, których uniknąć nie możemy ? Czemu się dzieje tak, że niekiedy nasze pragnienia stają się prawdziwym ciężarem i boimy się dnia,w którym nastąpi ich realizacja??

Jedno wiem. Bez tych dwóch stanów, niecierpliwości i niechęci wobec czegoś, byłoby nudno. Gdybyśmy wszystko mieli podane na tacy, stalibyśmy się trochę jak maszyna - coś jest podane, coś jest realizowane i popada w niepamięć, bo dzieje się następna rzecz. Nie czuję się na tyle prymitywna uczuciowo, duchowo, by być wyciągiem taśmowym. Cieszę się z moich niedociągnięć, z mojej chaotyczności, spontaniczności, pewnego niepoukładania, z tego, że mam w sobie niecierpliwość, ale też z tego, że przepełnia mnie obawa. To stanowi o moim człowieczeństwie. O tym, że nie jestem usystematyzowana, ale stanowię osobną jednostkę, którą kieruje Bóg i po części ja sama. Mam w sobie uczucia, które chcą się jakoś uzewnętrznić. Boże, dziękuję Ci za to, że dałeś mi życie. Dzięki za to, że jestem kobietą, indywidualnością, która upada, ale pragnie powstawać i ma świadomość o swoim "bałaganie" emocjonalnym. Dzięki Ci za to, że obdarzyłeś mnie uczuciami, stanami, nie tylko tymi, które są przyjemne, ale też tymi, które pozwalają prawdziwie zasmakować w szczęściu.

10 października 2010

radość, radość ach to ty ;)

Pięknie jest dawać komuś zwykły uśmiech. Bez żadnej głębszej przyczyny, ot tak. To takie łatwe - po prostu się uśmiechnąć. Dzięki uśmiechowi zmieniają się najbardziej zatwardziałe serca, najbardziej zadziorne dzieciaki, które dzięki uśmiechowi nie są łobuzami, a stają się aniołkami, które chcą się przytulić, chcą być po prostu kochane. I pięknie jest zobaczyć ich uśmiech.
Wspaniale jest ofiarować komuś, bezimiennie, bezinteresownie czas. Po prostu. Chociażby zbierając dla potrzebujących żywność, czy stojąc z puszką Fundacji Trzeciego Tysiąclecia.To tak niewiele, w zasadzie nic. Dzięki tym chwilom, dzięki wielkiej ofiarności ludzi otrzymałam od nich sporą dawkę szczęścia. Ubogaciłam się tym przeżyciem, tą życzliwością. Takich ludzkich porywów serca nie widzi się na co dzień. Widząc i doświadczając tej dobroci w dniu dzisiejszym wiem, że cudownie by było robić takie akcje częściej. Chociażby w życiu prywatnym, na co dzień. Wyjść spod twardej skorupy człowieka zajętego tylko sobą, uśmiechać się do ludzi, bez większego powodu, dzielić się swoją radością. Jeśli ktoś poprosi o pomoc w pracy, szkole, domu, ofiarować siebie, choć drobną część. Starsza pani zagaduje w tramwaju, nie zbywać jej z oburzeniem, ale ofiarować jej ten krótki czas, wysłuchując, często właśnie to się najbardziej liczy, odpowiadając do zobaczenia na pożegnanie.

Piękne jest też to, że nie każdy starszy człowiek mówi o młodzieży źle. Dobrze jest usłyszeć, że w nas młodych ktoś pokłada nadzieję, że ktoś dziękuje Bogu za nas, ludzi młodych. To naprawdę motywuje do rozwoju własnego, do rozwoju społeczeństwa, do chęci większego wkładu we wszystko, co się robi.

05 października 2010

pośród wirujących liści.

Czasami mam taki czas, że chciałabym się zakopać w ciepłej kołdrze, wziąć do ręki książkę, jedną z tych moich ulubionych, które nieustannie kuszą z półki, jednak nie mam czasu. Nadeszła jesień.
Jak pamiętam poprzednie jesienie??
Niespecjalnie. Szaro - bure ulice, chłodny wiatr, zimny deszcz, opadające liście. I gdzieś pośrodku tej całej zawieruchy stoję ja. Wiatr niespecjalnie zwraca uwagę na to, że wolałabym, by moje włosy nie były w cudownym nieładzie przedstawiającym nie wiadomo co. Deszcz nie zważa na to, gdzie pada i trafia w najbardziej wrażliwe miejsca, spadnie a to kropla na rzęsę, a to na czubek nosa, na wargę, na odsłonięty fragment szyi. W ogrodzie staczam nieustanną walkę z liśćmi, by w końcu zostawić je w spokoju. Jesień w moim życiu właśnie tak wyglądała najczęściej - zmaganie się z trudnościami, próba zrobienia czegoś, co koniec końców i tak się nie udaje. Tak to się kończyło. Tegoroczna jesień jest inna. Od początku to czułam. Może i jest ten sam nieznośny wiatr, co współgra z deszczem szydzącym z mojego sprzeciwu, ale moje nastawienie jest inne, inne jest też działanie. Nie chcę być nastawiona na niepowodzenie, choć z pewnymi sprawami po prostu sobie odpuszczam, ale za inne biorę się porządnie i wierzę w powodzenie. Ja pokochałam tą jesień taką, jaka jest. Z tymi zmianami pogody. Z moimi zmianami nastroju, z moimi problemami. Kiedyś prześcigałam się w myśleniu nad tym, którą porę roku kocham najbardziej. Wiosnę uwielbiam za to, że wszystko się budzi, rozkwita, piękniej pachnie powietrze, w duchu jest wielka chęć do działania. Lato to czas odprężenia, czas wyjazdów, dalekich i bliższych. Jesień jest piękna, bo zatrzymuje człowieka w biegu za czymś, co trudno określić. Zima ma wiele uroku, wiele zachwytu nad delikatnością z jaką opadają płatki śniegu, nad ciepłem w domu, który jest oddzielony grubymi murami od mrozów, nad gwieździstym niebem i iskrzącym się śniegiem po zmroku. Tak, jestem optymistką i tak, bardzo się cieszę, że Bóg umiejscowił mnie w Polsce, w swoich planach, bo tylko tu są tak piękne zimy, wiosny, lata, jesienie... Tylko tu. I nigdzie indziej. Tylko tu wrzesień pachnie krwią poległych w walce o kraj, tylko tu w morzu kryją się wraki i resztki broni chemicznej.

nie chcę być nią...