11 października 2011

Osiecka, herbata waniliowa, koc...

Tak, nastąpił jeden z tych wieczorów, kiedy jakoś tak w środku we mnie wszystko się skręca w wielki supeł i chce gdzieś wyjść, choć za bardzo nie nadaje się na rozmowy. Znów publikuję cokolwiek po tak długiej przerwie i dziwnie się z tym czuję, jednocześnie odczuwam wielki głód do pisania... do grafomaństwa, które tu czynnie, ostatnio biernie już uprawiam. Jest to jeden z tych wieczorów, kiedy za oknem pada deszcz, na szybach spływają leniwie wielkie krople wody, w kubku paruje świeżo co zaparzona herbata waniliowa z miodem, kiedy pod ręką mam koc, a na kolanach laptopa. Jest to ten moment, kiedy sama spokojnie mogę zebrać swoje myśli i od dawna, jak nigdy, ta dzisiejsza wieczorna samotność nie doskwiera. Czuję, jak nie czułam od dawna, że wszystko jest na swoim miejscu,a przynajmniej, że nie jest tak, że nie wiem od której strony za coś złapać, by się nie rozsypało. Najdziwniejsze i najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że wszystko stało się tak nagle, zaskoczyło. W ogóle, od ostatniego czasu stało się tyle wspaniałych rzeczy : wakacje, Tatry, pielgrzymka, On, Toruń ( dziękuję za gościnę i poświęcony mojej małej osobie czas), podróż do Katowic z inspirującą kobietą, Gliwice ( a w nich wspaniali ludzie, którym jeszcze raz dziękuję za serdeczność, za uśmiech, 'za gościnę', za wytrzymywanie ze mną w sklepie z butami i w ogóle... dobrze, że jesteście! :) ) oraz niezapowiedziany, niosący za sobą dużo emocji, skrajnych rzekłabym, Kraków, który miał nie nastąpić, jednak chyba Bóg chciał inaczej. Ten czas dał mi wiele do zrozumienia. Najpiękniejszych chwil naszego życia nie zaplanujemy, choćbyśmy chcieli. Szczęścia nie wysiedzimy jak kwoka jajko, raczej znajdziemy jako bezcenny skarb. I choćby tym małym szczęściem miała być kawa z dawno nie widzianym znajomym, albo zwykły uśmiech osoby, której się nie zna i nigdy w życiu zapewne po raz drugi nie pozna, albo też, tym już większym, odnalezienie miłości w relacji, która nie zanosiła się na aż takie ocieplenie relacji... To wszystko jest nie po to, by doszukiwać się dziury w całym i by zastanawiać się, co będzie jeśli. Owszem, warto być ostrożnym, ale nie na tyle, by blokować sobie drogę do małych radości i co za tym idzie, wielkich szczęść. Tak, mogę powiedzieć, że czuję się spełniona. Idealnie nie jest, ale chyba w momencie, kiedy kobieta ma obok siebie kogoś bliskiego, z którym podziela tę bliskość i intymność, kiedy czuje się akceptowana z niedoskonałościami, z nieudolnością swoją, kiedy podziela z Nim swoje pasje, zainteresowania, a także poglądy... czy nie wtedy, kobieta może o sobie powiedzieć inaczej, jak kobieta spełniona? Taki stan, choć ktoś może powiedzieć, ciemnoty, umożliwia zapomnienie o tych nieistotnych elementach życia codziennego, które dotychczas ją trapiły i urastały do rangi dramatów. Czy właśnie nie tak to działa, że gdy nadchodzi moment, kiedy odszukujemy swoje miejsce i odczuwamy upragnione szczęście, dostrzegamy infantylizm naszych urojonych zmartwień, porzucamy nasze wspomnienia, które dotychczas wierciły nam dziurę w brzuchu i wołały "pamiętaj o nas!". I przepraszam bardzo tych, których razi w oczy mój hurraoptymizm, tak, jestem tego świadoma, ale nie chcę teraz zastanawiać się nad tym, co będzie, jak moje szczęście zgubię po drodze. Najważniejszego Wam nie powiedziałam jeszcze, zapomniałam dodać... że owe szczęście, buduję na Bogu. To dzięki Niemu jestem szczęśliwa i staram się nie zapominać, kto to wszystko mi 'ufundował'. Niech Jego wola się stanie... ;) Dobrej nocy, dobrego jutrzejszego dnia!

7 komentarzy:

  1. Bardzo ładny wpis :) Optymizm aż się wylewa z potoku słów :) Piękna relacja z Panem oczywiście do pozazdroszczenia (tego pozytywnego rzecz jasna). Wielu błądzi ciągle w ciemności, a Ty widzisz to Światło i czujesz to Ciepło :)

    Takie samotne wieczory, gdy jedyną muzyką są krople deszczu, a zapach świeżo zaparzonej herbaty napełnia nozdrza - bezcenne. Czasem taki klimat sprzyja radości, kontemplacji i zatrzymaniu się choć na chwilę :)

    Pozdrawiam serdecznie i życzę podobnych odczuć na co dzień. Dajesz tym wpisem ładne świadectwo u zarażasz tym optymizmem :)

    dp

    OdpowiedzUsuń
  2. Cyt: dostrzegamy infantylizm naszych urojonych zmartwień, porzucamy nasze wspomnienia, które dotychczas wierciły nam dziurę w brzuchu i wołały "pamiętaj o nas!"

    Może one nie takie urojone były?
    Czy faktycznie warto porzucać wspomnienia?
    Huraoptymizm niewskazany – realizm jak najbardziej

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak co ten, no, tego i w ogóle, hehe!

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimie, nie porzucam wspomnień, nigdy nie należałam do osób, które chciały zapominać o swojej przeszłości. Po prostu człowiek szczęśliwy dostrzega, że w pewnych kwestiach zamartwiał się nad wyraz. W moim życiu były i są zmartwienia, których nie porzucę, tylko dlatego, że jestem szczęśliwa. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Optymizm wskazany...czy hura? czasami nie zaszkodzi.
    W Twoim wpisie razi tylko jedno: tło bloga:P
    ciężko dojrzeć literki na tych deskach, albo to ja się starzeję:P
    radości nieustannej:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo budujący wpis. Cieszę się, że przeżywasz taki szczęśliwy czas teraz i że budujesz Go na Bogu. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Baaaaaaaaaaardzo lubię czytać Twoje wpisy. :) Bije od nich zawsze taki spokój... (wtedy przypominam sobie Twoje ,,wyluuuuuuzuj!" :D ). Moniko, Moniko - cieszę się, że jest jak jest, pozdrawiam Cię przeserdecznie i ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń

Jeśli już kliknąłeś w tą magiczną ikonkę, napisz proszę, to, co przychodzi Ci na myśl po przeczytaniu. Nie reklamuj swoich blogów, nie pisz komentarzy w stylu: fajny blog itp. Dziękuję. Autorka bloga.