10 lipca 2010

w drodze...



Przede mną długo wyczekiwany wyjazd. Tatry i Łomnica. Czy podołam? Czy nie stchórzę, a przede wszystkim, jakim człowiekiem wrócę 31 lipca?
I czy nadejdzie długo wytęskniony odpoczynek?

Fragment wpisu na moim fotoblogu sprzed roku :
"Chce tam powrócić. Może i jestem autsajderką, ale czasem potrzeba mi ludzia bym nie zdziczała do końca. Brakuje mi tej kaplicy, jutrzni... Brakuje mi spacerów, rozmów i tych mimowolnych uśmiechów. Brakuje mi słów :dobrze, że jesteś, wypowiedzianych przemyslanie i nie z radochą, tylko z subtelnością. Brakuje mi krótkich rozmów w drodze do Marianum, po tych schodkach, brakuje krótkich, tajemniczych odpowiedzi, napawających optymizmem. Brakuje mi majeranku i pieńka, brakuje herbaty mietowej po 23 w kuchni. Brakuje płaczu do poduszki i rozmowy z Aga. Brakuje mi namiotu spotkania, brakuje mi kóz, gustujących w mojej garderobie. Brakuje mi mokrych pleców od wody, kanapek z marmoladą..." z wpisu, o zgrozo, nazwanego "drogowskazy". Skąd mi się to wzięło?
Następny:
*"Dzięki za te 15 dni. Wspaniałych dni. Dzięki za każdą osobę, którą tam poznałam. Dzięki za to, że mogłam się wyciszyć i skupić na czymś istotnym.

DOBRZE, ŻE JESTEŚCIE!"
Czy w tym roku wrócę z podobnymi emocjami w sercu? W podobnym stanie?

"Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia"
Flp 4,13

Chcę, bardzo chcę już wsiąść do pociągu.

05 lipca 2010

nic i wszystko.

Idę zmęczona w gorączce okołopołudniowej. Na termometrze słupek rozgrzanej rtęci wskazuje 32 stopnie w cieniu, którego jest jak na lekarstwo i zazwyczaj w najmniej potrzebnych miejscach. Wkurzam się sama na siebie, jakbym mogła wpłynąć na stan pogody. Triumfalnie przechodzę przez pasy oddzielające teoretycznie rewir pożegnania się z A., ośmioletnim chłopcem, którym się opiekuję dwie godziny dziennie, dorywczo dorabiając na drobne wydatki, wyrzucając z siebie z każdym krokiem coraz więcej dziecięcej logiki, troski o to, by chłopiec miał czapkę na głowie, w trosce o to, by nie spadł z drabinki, by nie wybiegł mi pod samochód. Jestem tylko ja i nikt poza mną. Moja samotność, w 'wielkomiejskim' szumie. Kieruję się chodnikiem w stronę dworca PKP, by zapytać się o połączenie, którym za 6 dni zamierzam wyjechać, ale po prostu mi się odechciewa. Mijam groteskowo wyglądającą postać. Dziewczyna, lat niespełna dwadzieścia, ubrana w czarne legginsy, sukienkę tego samego koloru i dopełniający wszystko czarny kardigan. Buty - oczywistą oczywistością są glany dziesięciooczkowe. Czarnym oczywiście długim paznokciem wybijała rytm (mniej więcej taki: raz przerwa raz dwa) w metalową poręcz. W miarę jak oddalałam się od osobliwej postaci, metaliczny, płytki dźwięk drażnił mnie coraz bardziej. Podchodzę na zatłoczony przystanek 'siedemnastki' i czekam, czekam... i jeszcze czekam... Aż nadjeżdża autobus! Prawdziwe monstrum, wehikuł czasu, bez klimatyzacji, bez niczego! Cała zgraja z przystanku niecierpliwie wpakowuje się do puszki. Dwadzieścia minut jazdy w zbiorniku potu, ludzkiego gorącego oddechu, jeszcze bardziej gorącego powietrza wlewającego się przez uchylone szyberdachy. Zadowolona z niskiego wzrostu, który obfituje w uchronienie się całkowicie od promieni słonecznych, siadam i zaczynam czytać książkę. Kolejne linijki spełzają leniwie, literki plączą się, a treść zlewa się z ogólną pustką w głowie. W oka mgnieniu jestem u celu, mało co nie przejechałam swojego przystanku. Wysiadam z niepozornym chłopakiem trzymającym w ręku pojemnik na mocz do analizy. Wchodzę zaraz za nim do spożywczego. Nie wspominając o 'zdecydowaniu' w wyborze zakupów i przemilczawszy kwestię dwóch żywców ( jeden z bąbelkami, drugi bez) charakterystycznym dla mnie momentem tej chwili było pożegnanie owego mężczyzny z kasjerką, która była równie zaskoczona co ja. Mianowicie brzmiało ono" no to buźka!" Pokonałam odcinek sklepy - dom mniej więcej w pięć minut i w jednym ułamku sekundy zadałam sobie pytanie: Monika, gdzie do cholery w tym wszystkim, co robisz, jest Bóg?

Te pytanie chyba już zwyczajowo, tendencyjnie omijałam każdego dnia, nie skupiałam się za bardzo nad tym. Nie wnikałam głębiej. Za dwa tygodnie niespełna odpowiem sobie na nie szczegółowo, kawałeczek po kawałeczku. Będę mieć na to dużo czasu. Wystarczająco. Chcę rekolekcje i chcę czas 'po'. Chcę móc odnaleźć się na nowo, nawrócić.

"Nie ma drugiego człowieka takiego jak ty. Jesteś jedyny w swoim rodzaju i wyjątkowy, całkowicie oryginalny i niepowtarzalny. Nie wierzysz w to, ale naprawdę nie ma
żadnego drugiego takiego jak ty. I żaden człowiek, którego kochasz, nie będzie już zwyczajnym człowiekiem. Jakaś osobliwa siła przyciągania promieniuje z niego. I ty zmieniasz się pod jego wpływem. Jemu możesz nawet powiedzieć: "Dla mnie nie musisz być nieomylny, bez błędów
ani doskonały, bo: Ja przecież Ciebie lubię!"
Phil Bosmans