31 sierpnia 2009

Refleksja na koniec wakacji.

Może to dość infantylnie zabrzmi, ale wakacje były nieskończenie długie, ale czuję się tak, jakby ich nie było. Wakacyjne romanse? Brak, jeśli nie liczyć romansu z książką Schmitt'a, czy też urojonego romansu z klerykiem. Nowe znajomości? Najpierw warto zastanowić się, co w dzisiejszych czasach oznacza słowo znajomy. Popatrzmy na sławetny portal nasza-klasa.pl. Ilu tam mamy znajomych, dwustu, trzystu... i tak nieskończenie w górę, ale tak naprawdę, jaki kontakt mamy z większością? Nie licząc wspólnot, do których należymy typu klasa, środowisko w pracy, biurowiec, Kościół itd, mamy sporo znajomych, których widzieliśmy parę razy, lub też raz, zamieniliśmy parę zdań, jedno zdanie, słowo... I to są nasi dzisiejsi znajomi, o których sporo wiemy od innych, ale bezpośrednio od nich, nic. Więc takich znajomych zyskałam masę. A jak brzmi moja własna definicja tegoż słowa? Nie licząc tego, że znajomy może być bliski, lub też daleki, znajomy to taka osoba, z którą chcę nawiązywać stale kontakt, nadal. Nie przypinam ludziom karteczki z wielkim groteskowym napisem :PRZYJACIEL. Tak więc... Ilu znajomych mi przybyło? Paru, garstka. Ale cieszę się z ich obecności w moim życiu, bo im wiele zawdzięczam. Dali mi chociażby zwyczajną radość z niczego. Nie, nie z niczego, ale z tego, że po prostu byli, w tych momentach. Ile rozczarowań? Wiele. Głównie swoją osobą, swoją głupotą i małością.Drugorzędnie, ludzką głupotą i ograniczeniem, czy tez fałszywością. Najwięcej dające dni? Dwudziesty piąty czerwca. Pewien spacer. Takie zbliżenie całkowite z pewną osobą, na swój sposób pożegnanie. Ale potwierdzenie chęci utrzymywania kontaktu. Umocnienie więzi. Drugi, trzeci, czwarty lipca. Dni przepełnione Nim. Niezapomniane chwile, pełne czułości, radości, uśmiechu... Ale też zapowiedź tęsknoty. Pełnowymiarowej. Czternasty, dwudziesty drugi i trzeci lipca. Te dni rekolekcji, najbardziej odbiły się na moim Ja, na mojej wierze. Upadłam i jednocześnie powstałam. Wakacje już oficjalnie minęły. Skończyły się dni przepełnione leniwym powietrzem, zapachem morskiej chłodnej wody obijającej się o skały, zapachu ziół na łące łomnickiej, zapachu czarnego adidasa (;p) zapachu skoszonej trawy... Skończyły się chwile spotkań z Tymi, których kocham... Wszystko to zwieńczyło pasmo niesamowitych chwil, spotkań, rozmów... Wszystko tak pięknie się wypełniło...

17 sierpnia 2009

Memento mori...

Niedziela. Po nieudanym rajdzie po kościołach opadam z sił. Zewsząd otaczająca mnie gorączka, dopada mnie i dusi. Powietrze wisi w powietrzu, ani drgnie. W głowie huczą wręcz moje myśli. Mężczyzna, w kapeluszu, obtartych spodniach, rozciągniętym swetrze... I to, jak dziękował za chleb, za zwykły chleb... Ten impuls, pomóc, nie pomóc, zaproponować czy nie, zostawić samemu sobie i na pastwę innych... Czy też, może on nie ma pieniędzy, bo wydaje na alkohol? Zmaganie z krucjatą... Szybka decyzja. Trucht do spożywczo-monopolowego."Poproszę chleb. Jeden. Obojętnie.Może być. I dwie parówki jeszcze." Taki mało znaczący gest, dla mnie i Ani tak naprawdę żaden "wyczyn". Kiedyś pomyślałam sobie tak: "Całego świata nie zbawię. Jednak pomagając konkretnym osobom, mogę się sporo do tego przyczynić."
Jazda jeszcze bardziej parnym tramwajem, istne marzenie. Wysiadam, majestatycznie wkraczam ( ok, może i moje słownictwo nie pasuje do charakteru mojego przejścia przez bramę kościelną, ale nadaje tonu i podnosi prym) ok, kroczę przez bramę kościelną i oczom własnym nie wierzę. Myślę sobie, co tu się u licha dziś dzieje. Cyrk w okolicę przyjechał, czy co? Pod kościołem chodzą kobiety w lateksach, spódnicach ledwo okrywających im pół... cztery litery. Obcasy o niebotycznie wysokim i zarazem wyprofilowanym na szpilkę słupku. Na twarzy nie tapeta, a tynk. Jest coraz gorzej- tych klonów przychodzi coraz więcej. Nie do nich iść i mówić, że do kościoła strój godny obowiązuje. One nawet u bluzki ramiączek nie mają... Pięć minut do mszy. Wchodzimy. W kościele hałas, harmider. Chrzciny. Po ilości świeczek i wzniosłej czyt. głośnej i krzykliwej atmosferze, łatwo jest wywnioskować, że mówimy o liczbie ich bardzo mnogiej. Dziesięć dokładnie. Pięknie bardzo, dziesięć nowych członków wielkiej rodziny. Nowe pokolenie rośnie Chrześcijan, tylko się cieszyć. Dopiero co się narodzili, życie przed Nimi, te perspektywy, pierwsze miłości, zawody, żale... próby... czasu... Tak to się zamyśliłam słuchając kolejno regułki każda z innym imieniem: Weroniko, Maju, Danielu... to jest NOWE ŻYCIE. I po mszy. Wracam znów tym samym, tłocznym i śmierdzącym tramwajem. Wcześniej zaliczając Grześka. Ta głęboka treść, to opakowanie, autoreklama i wspomnienia... To tworzy niesamowitą otoczkę do wafelka w gorzkiej czekoladzie za 0,90 PLN. ( chyba, że kupujesz w biedronce dziesięciopak - masz taniej, ot ekonomiczne refleksje ;)) Uchylam bramkę do tajemniczego mojego ogrodu, ale tego jeszcze zanim Marry i Collin zdąrzyli w nim zadziałać;p. Idę nagrzanymi płytami chodnikowymi, słysze turkot silnika helikoptera, pędzącego z zawrotną prędkością w stronę drogi krajowej nr 7. Ze szpitala. Ktoś znów zmaga się ze śmiercią i życiem... być może głupotą... Ktoś umiera... I w głowie tylko piszczący, drażniący dźwięk aparatury...

14 sierpnia 2009

Czasem nie ma się o czym napisać konkretnie, a mimo to, chęć jest większa. Nieraz jest tak źle, że chce się w martwym tekście wpleść swoje emocje...
Dawno nie pisałam, przeżyłam wiele, bardzo wiele ciekawych, pouczających sytuacji.
Rekolekcje... Piętnaście dni, skondensowane życie Chrześcijanina w pigułce. Każdy dzień na pozór taki sam, ale każda sekunda tak naprawdę inna. Każda pobudka inna, każda jutrznia inna, każda rozmowa z bratem, czy spacer inny... Każda modlitwa wieczorna całkowicie z innymi intencjami... Każda noc, niedochowane do końca Silentium Sacrum poprzez rozmowy, pomoc byciem obok.... To wszystko sklejało się w taką jedną, bardzo spójną całość. Pamiętne podejście na Kicarz... I msza, te momenty z Tchnieniem Ducha... Rewelacyjny czas, Katharsis.
Jednak, prawdziwe rekolekcje zaczynają się teraz. To teraz jest najtrudniej się zdyscyplinować, skupić na modlitwie. To teraz mam problemy z nią na powrót...
Podpisanie krucjaty zobowiązuje mnie do innego, bardziej czujnego życia.
I jeszcze jedno... Gdzie ta sama ja co twierdziła, ze każde cierpienie ma sens? Teraz, gdy znów mnie to dotyczy, ja tracę wiarę w te słowa. Jaki sens do cholery miałoby to wszystko mieć? Po co Boże to wszystko? Mimo, że to był wspaniały czas... Taki paradoks w człowieku siedzi. Zamiast cieszyć się z pięknych wspomnień, ba cudownych, niezastąpionych, on martwi się nad utratą.
To tylko, aż życie...

http://www.youtube.com/watch?v=0EWXXhSjGkI&feature=related
i Ona wie co mi w duszy gra...