12 września 2009

Maski.

Ilekroć jestem w swoim otoczeniu, w szkole, w kościele, gdziekolwiek, czuję się otoczona klonami, ludźmi przybierającym maski i przesadnie ukazującymi swoje poglądy. Przykład? Kolega. Słucha Metalliki. Ostatnio rozmawiamy o muzyce, wymieniamy się ulubionymi kawałkami tejże kapeli i nagle nie chcę wierzyć własnym uszom, on określa siebie jako zagorzałego fana na podstawie tego, że... ma zdjęcia chłopaków w komórce. Kupił koszulkę z logo zespołu... i w Gitar hero ( nazwa spolszczona) namiętnie gra. Aż mnie uderzył bezsens jego słów. Po cholerę, pytam ja się, tak bardzo chce się z tym wszystkim obnosić?
Przesadne stosowanie eufemizmów, nadużywanie ich wręcz, by nie powiedzieć wprost... O czym to świadczy? Ni mniej ni więcej o strachu przed życiem, o strachu przed wyrażaniem siebie, swoich opinii, osądów. Mamy na to, powiedzmy taką sytuację. Dwóch znajomych i jeden z nich, popełnia błąd w oczach drugiego. A ten, zamiast powiedzieć wprost o co mu chodzi, to kręci, smęci, jego słowa opływają szerokim łukiem temat tabu i za nic w świecie, nie jest w stanie powiedzieć wprost. Dlaczego? Bo się naturalnie - boi. Nie chce wyjść na zimnego drania, na bezdusznego krytyka, zatem woli być odrobinkę tylko, nieszczery, w imię dbałości o "dobre samopoczucie swojego rozmówcy", za czym kryje się jego własny brak poczucia winy. Takie obieranie czynu w ładne słowa, ie zawsze są odbierane tak, jakbyśmy chcieli to przekazać. Często dochodzi do nieporozumień, a to dlatego, że "myśleliśmy, że to był żart, albo co gorsza komplement... "
Ślepe podążanie za wzorcami z estrady, za znajomymi... Bo oni mają, a ja nie... I tu mnie oczywiście boli, a jakże. Ukrywanie swoich słabości i gloryfikowanie, co zazwyczaj wychodzi dość... groteskowo, by nie powiedzieć, żałośnie, swoich powodzeń, wielkich czynów, zasług...
Częsty brak spójności z tym, co siedzi w nas w środku i z tym, co wypływa z naszych ust. Ale to już można podciągnąć pod sztuczną wrażliwość społeczną.
Teraz nawet czytanie książek, słuchanie muzyki, studiowanie, praca... sprowadzają się do tego, co jest modne w naszym środowisku, polecane przez otoczenie, bo... Musimy być zaakceptowani. Mamy mylne wrażenie, że aby być zaakceptowaną osobą, będąc sobą, musimy się podpasować pod to, jakie ideały wyznaje persona dyskutująca z nami, będąca z nami w byle jakiej wspólnocie. I jeszcze szczerzymy chciwie zęby, zacieramy dłonie i mówimy, że jesteśmy inni, jesteśmy sobą...
Do pracy przybieramy maskę ogarniętego, służbistę, zasiewającego zrywkami flirtu, kokieterii... Z przyklejonym delikatnym uśmiechem, skierowanym do każdego...
Przy partnerze jesteśmy w miarę sobą, ale to zależy od stażu związku. Na początku udajemy, polujemy i gramy. Nie chodzi mi o to, że kłamiemy osobę, którą kochamy, nie nie, ale z jednej strony jesteśmy zaślepieni przez potęgę uczucia, a z drugiej jesteśmy spięci, bo być może przez naszą małą gafę, nasz skarb niepojęty, może się przypadkiem odkochać! Będąc w kościele, modlimy się najgłośniej, pierwsi ruszamy do Komunii, wstępujemy do wspólnot parafialnych, by po tym wszystkim, pójść się uchlać, zdradzić żonę, męża, obgadać... Plotkować z przyjaciółką, o zgrozo, w kościele jeszcze (!) kto jak jest ubrany, kto nie ma gustu, kto ile zarabia, kto mógłby dać więcej na tacę, co ostatnio zrobił ten i ten ksiądz ( jakże hańbiącego i demoralizującego z resztą...) jaka to dzisiejsza młodzież jest zepsuta( uprzednio robiąc to samo, za co oskarżały młodzież).
Sztuczna skromność, wylewająca się potokami. Mówienie: a skądże, nie jestem inteligentna, pracowita ( inne epitety, w stosunku do zapotrzebowania) by usłyszeć jeszcze większy wylew komplementów... by połechtać swoją dumę, ambicję...

Kimże w dzisiejszych czasach jest człowiek? Kim innym, jak nie aktorem? Może nieświadomie bierze udział w grze, w roli swojego życia, może nie ma świadomości konsekwencji... Jak to było dawniej? Czy ludzie równie dobrze pozorowali, stwarzali dobrą minę do złej gry? Czasami wręcz brzydzę się człowiekiem i jego poczynaniami... A On nakazuje mi kochać każdego człowieka, jak brata... Niemożliwe? Niewykonalne? Skądże znowu. Irracjonalne, ale istotne a przede wszystkim... prawdziwe.
Ktoś by powiedział, że jestem naiwną... Ale i ja nie jestem idealna. I ja jestem aktorką. Tak jak każdy z nas. Pomimo tego, że staram się żyć wg tego, co ja sobie sama narzucam, nie wg tego, co modne, co słuszne... Czuję się czasem jak manekin, a świat popkultury tylko pociąga śmiejąc się ironicznie, za cienkie sznureczki...
Jak się zachłysnę, swoim godnym życiem, czuję się jak faryzeusz, przypomina mi się słynna jego modlitwa... " o dzięki Ci Panie, że nie jestem taki jak on..." Ale ja jestem! Choćbym się broniła... Jestem. Jestem człowiekiem. Każdy, KAŻDY, ma swoje chwile zwątpienia i słabości. Przykładowo zarzuciłam paroma wersami o tym, jak człowiek zachowuje się w niektórych codziennych sytuacjach... Być może z racji tego, iż są to dla mnie zachowania skrajne i niewątpliwie, dziwne. Ale jest o wiele więcej takich sfer w życiu człowieka. Nieskończenie wiele. Godnych potępienia...

2 komentarze:

  1. Oj, poważny tekst, nie za młoda jesteś na takie przemyślenia? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, spodobało mi się tu, spodobało.. :) Bardzo ambitny tekst; w pewnym stopniu ulżyło mi, kiedy czytalam tę notkę, bowiem jestem tego samego zdania.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Jeśli już kliknąłeś w tą magiczną ikonkę, napisz proszę, to, co przychodzi Ci na myśl po przeczytaniu. Nie reklamuj swoich blogów, nie pisz komentarzy w stylu: fajny blog itp. Dziękuję. Autorka bloga.