12 sierpnia 2008

sens życia.

Istotą życia każdego człowieka jest odnalezienie jego sensu. Czasami odkrywamy go w jeden dzień, w ułamek sekundy, od razu wiemy, że to właśnie to, a czasem potrzeba nam na to wiele lat. Czasami nie starcza nam życia, aby odnaleźć jego sens... Tak właściwie, czym jest sens życia? To zbiór wielu czynników, na jakie składa się nasze życie. To miejsce zamieszkania, to sposób zapewnienia sobie bytu, bo przecież możemy się spełniać, jednocześnie wykonując swój zawód(wyuczony). Jeśli wcześnie odkryjemy go, na etapie edukacji, może nam być łatwiej. Czy to nie oczywiste, że przyszły matematyk, będzie dobrze się czuł na studiach związanych z matematyką? Zapytacie się pewnie, czy zawód, wykonywanie pracy może być sensem życia. Ano nie. Ale póki co piszę tylko o jednym z wielu czynników. Jeśli człowiek odkryje stosownie szybko swój sens życia, sposób na ni, nie jest mu potrzebne wykształcenie, jeśli zrealizowanie swojego 'ja' nie jest temu podległe. Oczywiście, nikogo nie namawiam do porzucenia szkoły=). Kolejnym z nich, są nasze uczucia. Chyba najistotniejszym. Człowiek nie może bez nich zyć. Są jak narkotyk, jak alkohol, zmieniają człowieka, poprawiają humor i... Uzależniają. Jednak... jesli miłość jest prawdziwa i gorąca, przetrwa najdłuższy odwyk, by po nim, ze zdwojoną siłą, uderzyć. Gdy raz się go skosztuje, trudno zostać abstynentem. Ogólnie, sens życia, to sposób na nie. A czym jest możność bytu ogółu ludzkiej istoty? Niczym innym, jak odkryciem tego, że świat jest złożony, al po to, by byc jednocześnie prostym. Nie rozumiecie? Siedząc na balkonie, obserwując wędrujące chmury... Zaczęłam myślec nad istotą tego, co nas otacza. Po co Bóg stworzył zimno i ciepło, deszcz i słońce, noc i dzień? Czemu to wszystko co nas otacza jest tak złozone a słuzy do tak prostych celów? Dlaczego nasze życie, które na pozór takie proste, odbywa się na planecie Ziemi, która nigdy do końca nie zostanie zbadana milimetr po milimetrze? Patrząc się na rozrastającą jedyną białą chmurę pośród setek szarych, zadałam pytanie wprost do Stwórcy"Boże, dlaczego świat, który jest Twoim dziełem, jest tak skomplikowany, tak dopracowany, tylko po to, byśmy zyli na nim my, wypełniali tu swoje krótkie i proste żywota?( wchodzę do domu, już nie dostrzegam krzywych liter, słowa i myśli napływają już tak szybko, że ręka nie nadąża, a ten mrok niewiele mi pomaga... Jestem już w ciepłym, oświetlonym mocnym światłem pokoju, choć zdecydowanie wolałam ten piękny mrok, te szare niebo, na którym kłębiły się obłoki, wśród nich ten jeden biały, lekki i chłodny powiew powietrza, dźwięki szumiących drzew, głosy ludzkie, zapach palonego drewna, pierwsze gwiazdy(chęć odnalezienia tej spadającej... przyprowadził mnie w okolicy 23 z powrotem, wtedy przez prawie pół godziny, nie czując zimna, siedziałam zapatrzona w niebo, rozmyślałam... i czuję coraz to większe ciepło, o tu, na sercu:)) a w tle... tysiące ludzkich istnień w oknach wieżowców i bloków, każdy ze swoją własną legendą, z własnym Ja, z miłością bądź też samotnością). I właśnie w ułamku sekundy wszystko pojęłam. To wszystko jest po to, by człowiek sam poczuł, czym jest dobro i zło. By po burzy cieszył się tęczą. Bo czymże byłby urok tęczy, gdyby widniała przez nasze całe i na pozór długie bytowanie na ziemi? Byłaby tym samym, czym jest powietrze. Dopiero zauważamy jego brak, gdy mamy go pod dostatkiem, est nam obojętny. Może i idiotycznie wręcz to zabrzmi, ale zło czy smutek jest nam potrzebny do życia tak samo jak dobro i radość. Jest on po to, by tworzyć kontrast, by odczuć brak radości(smutek) i odczuć radość tuż po przysłowiowej burzy. Oczywiście mówiąc zło, nie mówię o wojnach(jestem pacyfistką) ani żadnych zjawiskach podobnych. Może myślicie, jakie sa moje idee, jaki jest mój cel życiowy.... Może po tym, co przeczytacie, wydam się wam istotą rodem z epoki romantyzmu ( bo i nawet czasem chciałabym żyć w tamtej epoce, ale to byłoby pójście prostą drogą. O ile więcej radości daje nam życie w epoce, w której panują z goła inne wzorce niż nasze, stawianie im czoła, życie wobec swoich własnych idei i nie uleganie wpływom otoczenia). Może i nie powierzam swojego życia wierze i miłości całkowicie, ale te wartości sa dla mnie cenniejsze od istoty racjonalizmu, który zdecydowanie nie jest postępowaniem w zgodzie z moim Ja. Chcę ofiarować siebie innym, ale każdemu na swój sposób. Nie chcę ograniczyć się na pracy i zbieraniu bonusów, na braniu, ale chcę dawać, gdyż prawdziwym szczęściem jest wiedza, ze nasze uczucia, które ofiarujemy, są zaakceptowane, sprawiają radość i spełnienie, ze to co dajemy innym, sprawia im szczęście. Ofiarować siebie innym, nie zaprzecza się oddaniu w całości partnerowi życiowemu. Wg mnie oddać się w całości można nie tylko jednej osobie. Bo oddanie się w całości to dla mnie ofiarowanie miłości, która jak wiemy, jest jedna, ale ma wiele barw. To całkowite zaufanie, powierzenie całej swojej istoty duszy drugiemu. To może być mama, tata, mąż, żona, przyjaciele... Bo oddanie się w całości to obnażenie si e, pokazanie całego oblicza, zezwolenie na dogłębne poznanie duszy. Pragnę miłości, którą odwzajemniam. Chodzi mi o miłość partnerską ( bo dla mnie łatwiej żyć z miłością nieodwzajemnioną jeśli chodzi o rodzica, aniżeli o nieodwzajemnioną taką miłość). Na szczęście kocham i jestem kochana.To uczucie uskrzydla i przekonuje w słuszności mojego powołania, na które się składa ciepło domowego ogniska, czułość, troska, trwanie w jedności duszy i ciał( swoją drogą... ostatnio doszłam do ciekawego wniosku... Czy fizyczność i duchowość jednego człowieka, mogą wobec siebie być sprzeczne??) Z tym pytaniem was zostawiam=)
Dziękuję za uwagę=)I podziwiam tych, którzy przebrnęli przez masę moich przyćmionych myśli.
P.s.: I tak w gruncie rzeczy nie 'usłyszeliście' tego, jaki jest sens mojego życia. Czemu? Bo to dla mnie samej jeszcze momentami zagadka. Ale elementem bez którego życie obok partnera( bo to nieodzowny element mojego życia, bo nawet z tymi górami, o których zaraz wspomnę, moje życie nie będzie w pełni wartościowe)będzie trochę szare i bez polotu, są góry=). Już teraz kończę na pewno:)

2 komentarze:

  1. Jedno powołanie łączy nas wszystkich... Do odkrycia miłości i prawdy...

    I może nie każdy z nas ma odkryć tą samą miłość, bo na pozór to uczucie przez wszystkich jest inaczej pojmowane, co więcej inaczej okazywane nawet w sferach duchowych...

    Miłość do Boga matematyka będzie inna niż miłość księdza... Wcale nie gorsza, mniejsza, a inna... Zatroskana o liczby, dzieci, żonę... rodziców... bliskich...

    Człowiek kocha... Posiada dar mnożenia miłości... Dar twórczy dzięki, któremu staje się coraz szczęśliwszy... Im więcej osób obdarzamy miłością tym bardziej jesteśmy spełnieni. I chodź nawet wybierając to partnerskie życie ofiarujemy się drugiej, jedynej osobie to nadal pragniemy obdarzać miłością - znajomych, przyjaciół, kolegów, bliskich... dzieci :)

    Fizyczność jest sprzeczna... Bo ona chciałaby zagarnąć wszystko dla siebie. Ma wiele słabości - boi się śmierci... Boi się tego, czy prawda, która jest jedyna i pewna dla ducha będzie prawdą :) To taka trudna tajemnica...

    Każde istnienie to duch i ciało. W każdym ważne by zachować symbiozę będącą wzorcem tego, co możemy otrzymać w nagrodę w dniu paruzji...

    Gdyby nie ciało nie moglibyśmy czynić tego, co niezbędne nam jest do ofiarowania się miłości, którą jest Bóg...

    OdpowiedzUsuń
  2. Np. Krzesło nie ma sensu samo w sobie, to ja określam jego znaczenie, do czego mi słuzy... Wszystko w zyciu ma taki sens jaki mu nadam, a ciało nie jest w sprzeczności z duszą.... bo inaczej Bóg nie stworzyłby albo ciała, albo duszy. Tam gdzie jest On tam jest harmonia... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jeśli już kliknąłeś w tą magiczną ikonkę, napisz proszę, to, co przychodzi Ci na myśl po przeczytaniu. Nie reklamuj swoich blogów, nie pisz komentarzy w stylu: fajny blog itp. Dziękuję. Autorka bloga.