22 lipca 2011

powrót, upadek, obrót, powstanie

Logując się na bloggera, miałam dziwne wrażenie, jakbym powracała do czegoś, co próbowałam jakoś od siebie odgonić, a tak jednak nie było. W głośnikach śpiewa Sojka, za oknem granatowe sklepienie i w kubku herbata z cytryną. A w głowie? W głowie wiele obrazów, niczym klatki filmu, pojedyncze kadry, odzyskane wskutek wspomnień. Takie wieczory niewątpliwie sprzyjają wielu refleksjom na temat życia. Czasem jest tak, że chce się po prostu zmienić swoje życie, zacząć coś od nowa. Choćby to miało być małe posegregowanie swoich zachowań i dotychczasowych poczynań na te, które są warte zachodu oraz na te, które czynią regres w naszym rozwoju. Choćby miało się ochotę na większe skupianie uwagi na tym, co się czyta i jak się z tego korzysta. I niechby nawet polegałoby to na zmianie drobnych nawyków, dosyć banalnych, jak chociażby większa uwaga poświęcona porządkowi w pokoju, to z całego serca, z głębi siebie, mówię stanowcze TAK!


Zastanawia i trochę trwoży mnie jednak takie moje małe spostrzeżenie. Żyjemy w bardzo konsumpcjonistycznym świecie. Nastawieni na zysk, na złapanie dużej ilości tzw. ochłapów od życia, by mieć siłę biec w wyścigu szczurów, po nie wiadomo w gruncie rzeczy co. Zadowalamy się wątpliwymi artykulikami o życiu " gwiazd", które się sprzedają, filmami opartymi ciągle na tej samej, dennej fabule, ociekającej seksem i perwersją, muzyką o niczym ( " chcę być jak moje włosy", albo " dzisiaj jest piątek, a wczoraj był czwartek" ) książkami o taniej, kiczowatej miłości... Nie chcę tak. Gdyby tak można było całkowicie się od tego odciąć, wyemancypować... Jednak spojrzenie na dzisiejsze realia, na swoje życie, daje konkretny wniosek. Jesteśmy tak bardzo w to wciągnięci, co więcej, to ewoluuje, niczym groźna zaraza, że nie jesteśmy w stanie całkowicie tego zjawiska, wątpliwie przyjemnego, wyplenić całkowicie, choćbyśmy chcieli.