19 lutego 2011

Czuwanie.


Słowo czuwanie chyba każdemu z nas kojarzy się z wyczekiwaniem na ważną osobę. Czuwanie, na którym wczoraj / dziś byłam jest dla mnie osobiście wyczekiwaniem na Najważniejszą Osobę, na którym niekoniecznie trzeba skupić się na tym, by mieć wokół siebie jak najwięcej znajomych, z którymi będzie świetnie nam się rozmawiało na czasie wolnym, czy na pracy w grupach. Oczywiście nikt tam nie jest persona non grata, jednak najważniejszy w tym czasie jest kontakt z Bogiem, a czasem wychodzi jak wychodzi.
Przyznam, że wczorajszo - dzisiejsze czuwanie należało do jednego z bardziej wymagających ode mnie skupienia, bo rozproszenie było i to duże. Są takie momenty w życiu, w naszej wierze, że patrzymy na Jezusa w Monstrancji i wiemy, że On tam jest, ale pomimo tego, że siedzimy tak blisko, czujemy się tak bardzo niezdolni do bliskości z Nim. Czujemy się wypaleni, obojętni, pomimo, że czyści, dopiero po spowiedzi, jednak niekoniecznie z wielkim zapałem i tzw. fajerwerkami w wierze, o których z resztą wczoraj była mowa. Aby się przełamać potrzebowałam jednego, z pozoru nieznacznego gestu. Trwając na Adoracji i bijąc się z własnymi myślami, zastanawiając się jak mogę zbliżyć się do Boga, moja Przyjaciółka złapała mnie za dłoń. To mi wystarczyło, by poczuć, że On jest najbliżej mnie, siedzi obok i darzy mnie miłością. Kurcze, czasem żyjemy w takim może nie zaślepieniu, ale niedowidzeniu rzeczywistości. Czasem tak trudno nam pamiętać o tym, że Jezus jest w każdym z nas i chce dotrzeć we wszystkie możliwe sposoby. Niecodziennie mam tak, przyznam się bez bicia, że rozmawiając z drugim człowiekiem, widzę, że w Nim jest Jezus. Dlatego dziękuję Ci Aniu za ten gest, za to, że przypomniałaś mi o tak ważnej rzeczy i dzięki czemu na nowo przeżywałam swoje małe odrodzenie. Dzięki Ci Tato, za to, że pomimo wszystko kochasz swoją upadającą córkę.

06 lutego 2011

Podły dzień.

Nie cierpię takich dni.
Pomimo ciepła panującego w pokoju, mi jest zimno i wiem, że nie jest to spowodowane żadną chorobą, ani nic w tym stylu. Po prostu mi zimno. Na sercu chyba również.
Połowa dnia spędzona na czytaniu interesującej, wciągającej książki, lecz jednocześnie bardzo przyziemnej, mówiącej na ile potrafi być upośledzone człowieczeństwo i jakie są skutki dopuszczenia skrzywdzonego w dzieciństwie człowieka do władzy.
Tak, literatura wojenna.
Malując się, doszłam do pewnej odkrywczej myśli, marzenia. Gdybym mogła sobie narysować tak samo, jak kreskę nad linią rzęs, uśmiech. Gdybym mogła podpiąć kąciki ust, by nieustannie wskazywały na stan zadowolenia ducha. Byłoby pięknie. Nikt nie lubi widzieć zasępionych, zamyślonych ludzi. Łatwiej jest spojrzeć na człowieka uśmiechniętego, bo to powód, by samemu się uśmiechnąć. Nakładając lakier na paznokcie zastanowiłam się, jaki sens ma to wszystko, co tu na Ziemi robimy. Kobiety malują się, by podkreślić swoją urodę, niekiedy maskują wręcz ją. Czują się bardzo kobiece, kiedy mogą to robić, albo kiedy mogą zmieniać kolor emalii na płytce paznokcia, bo chcą być zauważone, ze swej natury. Chcą wykrzyczeć całemu światu, choćby ten świat miałby się ograniczać do malutkiego światka Moniki M. albo innej Ani, Basi itp., że są piękne, że tak się czują. Każda kobieta przecież ma w sobie piękno.
Jej kompleksy? Każda z nas je ma. A to rozstępy, a to za grube uda, zbyt proste rzęsy, zbyt rzadkie włosy, zbyt duży nos... Kobiety ZBYT przejmują się swoim wyglądem, nie doceniając swojego wnętrza. To głupie, ale niestety prawdziwe.
Wiecie, bo z nami to jest tak, że pragniemy zdobywać tytuły, cieszymy się z nich, awansujemy w pracy i jesteśmy szczęśliwi... i nadchodzi śmierć. Czy jesteśmy wtedy szczęśliwi? Czy ogarnia nas strach, bo coś tu na ziemi zostawiamy?Chciałabym w momencie, albo tuż przed śmiercią pomyśleć sobie, że to wszystko tu na ziemi nie należało do mnie i wracam do domu. Bardzo chciałabym mieć taką wiarę, by dotrwać te kilkadziesiąt, kilkanaście, kilka lat do śmierci i móc być spokojnym i opanowanym ze swojej śmierci, by nie rozmyślać, że coś tu cennego dla mnie zostawiam, ale ile bezcennych darów otrzymam od Boga. Jeśli zasłużę. To drugie, pragnę żyć tak, abym zasłużyła sobie na Wieczność u boku Boga,choć to się wiąże z tym pierwszym.

Jestem dziś obojętna. Obojętna na to, czy mi źle, czy dobrze.
Obojętna na pogodę, na ból, na strach. Popijam gorącą czekoladę i nie potrafię wykrzesać z siebie odrobiny radości, bo po prostu, jest mi to OBOJĘTNE.
Nie chcę obojętnie żyć...

Wybaczcie wpis o niczym.
Gdybym została zapytana dziś, co się u mnie działo, pewnie odpowiedziałabym NIC ciekawego. Nic...