Słowo czuwanie chyba każdemu z nas kojarzy się z wyczekiwaniem na ważną osobę. Czuwanie, na którym wczoraj / dziś byłam jest dla mnie osobiście wyczekiwaniem na Najważniejszą Osobę, na którym niekoniecznie trzeba skupić się na tym, by mieć wokół siebie jak najwięcej znajomych, z którymi będzie świetnie nam się rozmawiało na czasie wolnym, czy na pracy w grupach. Oczywiście nikt tam nie jest persona non grata, jednak najważniejszy w tym czasie jest kontakt z Bogiem, a czasem wychodzi jak wychodzi.
Przyznam, że wczorajszo - dzisiejsze czuwanie należało do jednego z bardziej wymagających ode mnie skupienia, bo rozproszenie było i to duże. Są takie momenty w życiu, w naszej wierze, że patrzymy na Jezusa w Monstrancji i wiemy, że On tam jest, ale pomimo tego, że siedzimy tak blisko, czujemy się tak bardzo niezdolni do bliskości z Nim. Czujemy się wypaleni, obojętni, pomimo, że czyści, dopiero po spowiedzi, jednak niekoniecznie z wielkim zapałem i tzw. fajerwerkami w wierze, o których z resztą wczoraj była mowa. Aby się przełamać potrzebowałam jednego, z pozoru nieznacznego gestu. Trwając na Adoracji i bijąc się z własnymi myślami, zastanawiając się jak mogę zbliżyć się do Boga, moja Przyjaciółka złapała mnie za dłoń. To mi wystarczyło, by poczuć, że On jest najbliżej mnie, siedzi obok i darzy mnie miłością. Kurcze, czasem żyjemy w takim może nie zaślepieniu, ale niedowidzeniu rzeczywistości. Czasem tak trudno nam pamiętać o tym, że Jezus jest w każdym z nas i chce dotrzeć we wszystkie możliwe sposoby. Niecodziennie mam tak, przyznam się bez bicia, że rozmawiając z drugim człowiekiem, widzę, że w Nim jest Jezus. Dlatego dziękuję Ci Aniu za ten gest, za to, że przypomniałaś mi o tak ważnej rzeczy i dzięki czemu na nowo przeżywałam swoje małe odrodzenie. Dzięki Ci Tato, za to, że pomimo wszystko kochasz swoją upadającą córkę.