24 marca 2010

Zmiany, przesądy i tym podobne...

Ostatnio często myślę na bliżej określone tematy. Zastanawia mnie to, dlaczego ludzie często potrzebują zmiany, co jest już gdzieś unormowane, ogólnie przyjęte itd, nie biorąc pod uwagę doskonalenia ku lepszemu jutrzejszemu dniu. Nie mam też na myśli zmiany, gdy zaczynają być one potrzebne, a co najważniejsze wskazane. Innymi słowy, chodzi mi o zdziwaczałe unowocześnienia, które prowadzą do... nikąd. Nie chcę bynajmniej piętnować poczynań polityków, które często są niezrozumiałe, nie chcę mówić o tych negatywnych skutkach na społeczeństwo w wyniku jakichkolwiek zmian. Jednak nie potrafię zrozumieć kilku istotnych dla mnie kwestii... Dlaczego Msza, która jest jakoby "unormowana" rytem, który nie został wymyślony na poczekaniu i zapisany "na kolanie" jest częstokroć "urozmaicona" w kwiatki, które nie powinny mieć miejsca. Nie mam nawet na myśli odbiegania od reguły w sposób delikatny, ale pytam się... dlaczego ksiądz robi w pewnym momencie z siebie klowna ( był wypadek, że dosłownie można było tak powiedzieć, celebransi i szafarze przebrani byli za cyrkowych pajaców ), zamiast kazania - tańce z dziećmi na środku ołtarza. Zamiast pieśni do tego celu przeznaczonych - pioseneczki z Arki Noego i inne, które odśpiewywane są ze względu na chwytliwość przez dzieciaki. Zamiast godności podczas Liturgii - żucie gumy, wychodzenie w środku kazania, odbieranie smsów, co gorsza ich pisanie, bo "przecież to nic złego"!. Już nawet nie wspominam o sytuacji, którą dane mi było "zobaczyć" na jutubie: ksiądz długo tłumaczy kobiecie, jak może postąpić z Chrystusem w postaci Komunii. Ona przyjmuje Sakrament do ręki, odłamuje kawałek Hostii dla siebie, spożywa ją, po czym... wraca do ławki i resztę wkłada mężowi do kieszeni, gdyż "chciała ofiarować mu Jezusa, który byłby przy jego sercu..." I co najważniejsze, nie zostało to uznane za bluźnierstwo, gdyż "kobieta nie miała złych intencji".
Ja nie mówię, że jestem za krępującą wręcz ciszą, sztywnością na Liturgii i siedzeniem jak na szpilkach. Ja nie chcę musztry w kościele, księży spacerujących po bokach i karcących wiernych za występki. Ale to jest co najmniej niezrozumiałe dla mnie, gdy ludzie przychodzą na Spotkanie z Jezusem, a Jego nie dostrzegają, albo po prostu ignorują. Przychodzą jak do kina, zabierają swoje zabawki i siedzą, czekając na film (koniec Mszy), nudząc się i wkurzając się na "reklamy".

Innym, co mnie irytuje w Kościele są młodzi rodzice. Nie mogąc się doczekać pociechy, szukają dla niego imienia, które byłoby ładne, składne i miało ciekawe znaczenie. Właśnie... Zapewne niewielu rodziców w ogóle jest zdolnych, by sięgnąć po hagiografię. Niewielu z nich czyta żywot świętego, by choć w odrobinie pomyśleć o doborze imienia dla pociechy, tak by miała odpowiedniego patrona. Bo i po cholerę?!
Wybaczmy im takie drobne gesty jak wkładanie w ubranko groszy... No cóż.

I taka jedna perełka już na koniec o Kościele :
"- Co robi, dokonuje się na mszy?
- No.. stoi się, czasem też siedzi, a nawet klęczy."
Bierzmowani non fiction.
___________________________________________________________

Jest wspaniale. Wiosennie, promieniście... Lekko. Pomimo tego, że znów będę chodziła od lekarza do lekarza, pomimo tego, że sajgon, pomimo zmartwień, jest rewelacyjnie.


Z tego miejsca pragnę podziękować Tomkowi B. za troskę o to, bym nie popadła w lenistwo w pisaniu. Dzięki Słodziak :* ;]

11 marca 2010

Ecce homo...

Zabiłam człowieka.
Dopuściłam się zbrodni haniebnej. Jego krew ściekała mi pomiędzy palcami, a ja stałam, patrzyłam się na swoją ofiarę i co najgorsze - nic nie zrobiłam. Sama ja, wbijałam gwóźdź głębiej i głębiej, i pomimo rozdzierających upalne powietrze krzyków, nie przestałam ani na chwilę. Niesamowicie zastanawiało mnie to, że wszyscy się patrzyli tylko na to, co ja robię, żaden nie podszedł i nie pomógł mojej ofierze. Krew plamiła moje dłonie, wtapiała się w moją skórę, dochodziła do mojego krwiobiegu moralności. Sprawa skończona. Następnie upajałam się łapczywie widokiem agonii. Wąchałam zapach krwi zmieszanej z rozpalonym piaskiem, wsłuchiwałam się w jęki umierającego. Byłam w amoku. Trwałam w stanie niepoczytalności.Życie z Niego uchodziło. Był na wyczerpaniu. A ja bluźniłam, plując w jego stronę. Nie uszanowałam nawet wtedy człowieka na granicy wytrzymałości, szydziłam do końca.
Aż on krzyknął: ELI, ELI, LAMA SABACHTANI?
Tak, zabiłam Jezusa. Zabijam Go każdego dnia, gdy grzeszę.
Ale Go kocham...
Jego śmierć była pieczęcią naszej miłości? Oddał życie, za mnie?? Właśnie za mnie? Oddał swoje życie z miłości, bym ja mogła Żyć.

"Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a one Mnie znają."
J 10,14

Wielki Post 2010 w toku...

_______________________________________________________

Wspaniale jest mieć przyjaciół :*.

Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych, nie odpowiada zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób... Otwiera szeroko ramiona i mówi: nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć.
— Malwida von Meysenbug

04 marca 2010

Uwaga!!! Zabójstwo!!!













Kolejny post podyktowany przez moje wewnętrzne instynkty. Znów spotkałam zbyt wielu ludzi ze zbyt skrajnymi zdaniami o zabójstwie dzieci poczętych. Zbyt bardzo mnie to poruszyło, by to po prostu, najzwyczajniej przemilczeć.
Pierwsza rzecz - dlaczego ktoś ma prawo jakoby z góry określać, co będzie lepsze dla dziecka niechcianego lepsze w przyszłości? Dlaczego Ci młodzi, wyzwoleni ludzie uważają, że dziecku najpewniej będzie lepiej wtedy, gdy nie da się unikalnej szansy oddechu swoim własnym płucem tym powietrzem, tym samym, którym oddycham ja, czy Ty? Co jest lepszego w odebraniu mu życia, od braku miłości ze strony matki, od odrzucenia? Dziecko niechciane jest z góry odebrane jako te gorsze, upośledzone. To, czy dziecko będzie akceptowane może również tak samo pojawić się w ciągu jego życia, częstokroć znajdują się matki, czy też ojcowie, które odtrącają swoje dzieci, niekoniecznie po narodzinach, a często w trakcie dojrzewania dziecka, kształtowania swojego charakteru i umysłu. Czy takie dziecko, nastolatek powinien popełnić samobójstwo, bo został odtrącony i przez śmierć będzie mu lżej, bez wiedzy o tym, jak postąpili jego rodziciele? Bzdura.
Wielokrotnie mówi się o prawach kobiety, najczęściej w szerokopojętym gronie feministek. Bo to kobieta ma "prawo" do decydowania o "swoim" ciele, o tym, co w niej siedzi... Bo to ona urodzi, jej dziecko... Kolejna BZDURA. Gdzie prawa maskulinistów, prawa ojca? A co, jeśli on domagać się będzie aborcji od kobiety, która tego nie chce? Ona będzie górą, gdyż Bóg, czy jak kto woli, jakaś siła sprawcza, właśnie kobiecie ofiarowała pieczę nad życiem dziecka. Czy więc Bóg, Stwórca wszystkich nas, Dawca życia dał nam, kobietom tę piękną funkcję macierzyństwa, z myślą, byśmy to my, decydowały o uśmiercaniu, o sprzeciwianiu się Boskim zamysłom? Według jakich praw?
Dlaczego ktoś pozwala sobie odebrać życie Stworzeniu Boskiemu, Jego dziecku?
I wreszcie kwintesencja beznadziejnych argumentów...

że zacytuję... "Ja jestem za aborcją. Jakiś tam % przeludnienia się zmniejszy, nie będzie dzieci które okazały się wpadką. " Jakim prawem taki człowiek swoje życie stawia wyżej od każdego innego, nawet tego nienarodzonego dziecka? Dlaczego w imię przeludnienia sam siebie nie zabije tylko niewinne dziecko ? I co odpowie na to, że ja sama jestem z wpadki, jak zapewne wielu jego znajomych, a być może i on sam?

------------------------------------------------------------------------------

Dlaczego niektórzy wykonują głuche telefony? Jaki mają w tym cel? Jaki cel był w tym jednym, piętnastosekundowym połączeniu? Chciałabym wiedzieć kto to. Może po dwóch latach komuś się odwidziało udawanie ciszy? Być może to On... Nie mogę tak myśleć. Dawne nadzieje powracają. Znów w Wielki Post...

Zastanów się [...]. Który z nich wydaje ci się bliższy? Bóg, który nic nie czuje czy Bóg, który cierpi?"

E.E. Schmitt