25 sierpnia 2008

W objęciach szczęścia...

Tytuł notki, nie zapowiada tego, co tu zaraz napiszę. Ale odzwierciedla to, co czuję. To, co ze mną się dzieje...
Tak nie do tego, co powyżej pisałam, czytałam dziś Pismo święte... Pierwszy fragment, który wywarł na mnie duże wrażenie, w akurat tym momencie... w którym go czytałam... w którym myślałam o kimś...

"Piękność kobiety rozjaśnia oblicze i jest największą radością dla oczu;a jeśli przy tym ma łagodny język, nie ma wśród synów ludzkich szczęśliwszego nad jej męża"
Syr36,24-25

myślę, że łagodny język oznacza także duszę... Podoba mi się strasznie ten fragment. Zważywszy nawet na okoliczności, w jakich go przeczytałam...

Ok, a teraz do właściwej notki powracam.
Uczeń prowadzi monotonne życie. Z jednej strony oczywiście. Dziesięć miesięcy nauki, stresów, powodzeń, lub też niepowodzeń...a potem... Dwa miesiące( uwaga, uczniowie mnie niektórzy za to ukamienują, co zaraz przeczytają) na pozór słodkiego nic nie robienia. Bo czym są wakacje? Wspaniałą wolnością? W czym ona się wyraża Siedząc na czterech literach, w domu, jesteśmy zamknięci w klatce nudy. W klatce internetu, nałogów, pierwszych prób charakteru...To jest wolność? Owszem, jak wyjeżdżamy, zwiedzamy, przebywamy często w miejscach bliskich naszemu sercu... Ale nie spędzamy całych wakacji na wyjazdach. Spotkania ze znajomymi? A co, jeśli akurat nie masz na nie ochoty? Czym ono jest? Kim będę, kiedy nie wyjdę? Nudziarzem, któremu do pełni szczęścia potrzebne są cztery ściany? Przylepią mi łatkę lenia, który musi sobie poleżeć, pooglądać telewizję?

Tak naprawdę, kiedy jesteśmy WOLNI? Ale, tak prawdziwie. Kiedy naprawdę nas nic nie ogranicza, kiedy robimy to, co my naprawdę chcemy?

I kolejny cytat, który również dziś przypadkiem mi wpadł do oka...

" Dla ojca córka jest skarbem zwodniczym; snu go pozbawia troską o nią: gdy jest młoda [lęka się on], aby nie została wzgardzona, gdy jest starsza, aby o niej nie zapomniano; gdy jest dziewicą, aby nie została uwiedziona, gdy jest mężatką, aby sie nie wynosiła; gdy jest w domu ojca, aby nie stała się brzemienną,; gdy jest w domu męża, aby nie została bezdzietna."
Syr42,9-10

Dziękuję Ci Boże, że pomogłeś mi odkryć, ze na Ziemi jestem półsierotą.

12 sierpnia 2008

sens życia.

Istotą życia każdego człowieka jest odnalezienie jego sensu. Czasami odkrywamy go w jeden dzień, w ułamek sekundy, od razu wiemy, że to właśnie to, a czasem potrzeba nam na to wiele lat. Czasami nie starcza nam życia, aby odnaleźć jego sens... Tak właściwie, czym jest sens życia? To zbiór wielu czynników, na jakie składa się nasze życie. To miejsce zamieszkania, to sposób zapewnienia sobie bytu, bo przecież możemy się spełniać, jednocześnie wykonując swój zawód(wyuczony). Jeśli wcześnie odkryjemy go, na etapie edukacji, może nam być łatwiej. Czy to nie oczywiste, że przyszły matematyk, będzie dobrze się czuł na studiach związanych z matematyką? Zapytacie się pewnie, czy zawód, wykonywanie pracy może być sensem życia. Ano nie. Ale póki co piszę tylko o jednym z wielu czynników. Jeśli człowiek odkryje stosownie szybko swój sens życia, sposób na ni, nie jest mu potrzebne wykształcenie, jeśli zrealizowanie swojego 'ja' nie jest temu podległe. Oczywiście, nikogo nie namawiam do porzucenia szkoły=). Kolejnym z nich, są nasze uczucia. Chyba najistotniejszym. Człowiek nie może bez nich zyć. Są jak narkotyk, jak alkohol, zmieniają człowieka, poprawiają humor i... Uzależniają. Jednak... jesli miłość jest prawdziwa i gorąca, przetrwa najdłuższy odwyk, by po nim, ze zdwojoną siłą, uderzyć. Gdy raz się go skosztuje, trudno zostać abstynentem. Ogólnie, sens życia, to sposób na nie. A czym jest możność bytu ogółu ludzkiej istoty? Niczym innym, jak odkryciem tego, że świat jest złożony, al po to, by byc jednocześnie prostym. Nie rozumiecie? Siedząc na balkonie, obserwując wędrujące chmury... Zaczęłam myślec nad istotą tego, co nas otacza. Po co Bóg stworzył zimno i ciepło, deszcz i słońce, noc i dzień? Czemu to wszystko co nas otacza jest tak złozone a słuzy do tak prostych celów? Dlaczego nasze życie, które na pozór takie proste, odbywa się na planecie Ziemi, która nigdy do końca nie zostanie zbadana milimetr po milimetrze? Patrząc się na rozrastającą jedyną białą chmurę pośród setek szarych, zadałam pytanie wprost do Stwórcy"Boże, dlaczego świat, który jest Twoim dziełem, jest tak skomplikowany, tak dopracowany, tylko po to, byśmy zyli na nim my, wypełniali tu swoje krótkie i proste żywota?( wchodzę do domu, już nie dostrzegam krzywych liter, słowa i myśli napływają już tak szybko, że ręka nie nadąża, a ten mrok niewiele mi pomaga... Jestem już w ciepłym, oświetlonym mocnym światłem pokoju, choć zdecydowanie wolałam ten piękny mrok, te szare niebo, na którym kłębiły się obłoki, wśród nich ten jeden biały, lekki i chłodny powiew powietrza, dźwięki szumiących drzew, głosy ludzkie, zapach palonego drewna, pierwsze gwiazdy(chęć odnalezienia tej spadającej... przyprowadził mnie w okolicy 23 z powrotem, wtedy przez prawie pół godziny, nie czując zimna, siedziałam zapatrzona w niebo, rozmyślałam... i czuję coraz to większe ciepło, o tu, na sercu:)) a w tle... tysiące ludzkich istnień w oknach wieżowców i bloków, każdy ze swoją własną legendą, z własnym Ja, z miłością bądź też samotnością). I właśnie w ułamku sekundy wszystko pojęłam. To wszystko jest po to, by człowiek sam poczuł, czym jest dobro i zło. By po burzy cieszył się tęczą. Bo czymże byłby urok tęczy, gdyby widniała przez nasze całe i na pozór długie bytowanie na ziemi? Byłaby tym samym, czym jest powietrze. Dopiero zauważamy jego brak, gdy mamy go pod dostatkiem, est nam obojętny. Może i idiotycznie wręcz to zabrzmi, ale zło czy smutek jest nam potrzebny do życia tak samo jak dobro i radość. Jest on po to, by tworzyć kontrast, by odczuć brak radości(smutek) i odczuć radość tuż po przysłowiowej burzy. Oczywiście mówiąc zło, nie mówię o wojnach(jestem pacyfistką) ani żadnych zjawiskach podobnych. Może myślicie, jakie sa moje idee, jaki jest mój cel życiowy.... Może po tym, co przeczytacie, wydam się wam istotą rodem z epoki romantyzmu ( bo i nawet czasem chciałabym żyć w tamtej epoce, ale to byłoby pójście prostą drogą. O ile więcej radości daje nam życie w epoce, w której panują z goła inne wzorce niż nasze, stawianie im czoła, życie wobec swoich własnych idei i nie uleganie wpływom otoczenia). Może i nie powierzam swojego życia wierze i miłości całkowicie, ale te wartości sa dla mnie cenniejsze od istoty racjonalizmu, który zdecydowanie nie jest postępowaniem w zgodzie z moim Ja. Chcę ofiarować siebie innym, ale każdemu na swój sposób. Nie chcę ograniczyć się na pracy i zbieraniu bonusów, na braniu, ale chcę dawać, gdyż prawdziwym szczęściem jest wiedza, ze nasze uczucia, które ofiarujemy, są zaakceptowane, sprawiają radość i spełnienie, ze to co dajemy innym, sprawia im szczęście. Ofiarować siebie innym, nie zaprzecza się oddaniu w całości partnerowi życiowemu. Wg mnie oddać się w całości można nie tylko jednej osobie. Bo oddanie się w całości to dla mnie ofiarowanie miłości, która jak wiemy, jest jedna, ale ma wiele barw. To całkowite zaufanie, powierzenie całej swojej istoty duszy drugiemu. To może być mama, tata, mąż, żona, przyjaciele... Bo oddanie się w całości to obnażenie si e, pokazanie całego oblicza, zezwolenie na dogłębne poznanie duszy. Pragnę miłości, którą odwzajemniam. Chodzi mi o miłość partnerską ( bo dla mnie łatwiej żyć z miłością nieodwzajemnioną jeśli chodzi o rodzica, aniżeli o nieodwzajemnioną taką miłość). Na szczęście kocham i jestem kochana.To uczucie uskrzydla i przekonuje w słuszności mojego powołania, na które się składa ciepło domowego ogniska, czułość, troska, trwanie w jedności duszy i ciał( swoją drogą... ostatnio doszłam do ciekawego wniosku... Czy fizyczność i duchowość jednego człowieka, mogą wobec siebie być sprzeczne??) Z tym pytaniem was zostawiam=)
Dziękuję za uwagę=)I podziwiam tych, którzy przebrnęli przez masę moich przyćmionych myśli.
P.s.: I tak w gruncie rzeczy nie 'usłyszeliście' tego, jaki jest sens mojego życia. Czemu? Bo to dla mnie samej jeszcze momentami zagadka. Ale elementem bez którego życie obok partnera( bo to nieodzowny element mojego życia, bo nawet z tymi górami, o których zaraz wspomnę, moje życie nie będzie w pełni wartościowe)będzie trochę szare i bez polotu, są góry=). Już teraz kończę na pewno:)

06 sierpnia 2008

o smutku i radości...

(Zanim zaczniesz czytać, ściągnij sobie Mad World- Garego Julesa, znajdziecie tutaj: .:link:.
w nieco innym wykonaniu, ( wg. mnie lepiej pasuje do notki) bo dopiero wtedy w pełni zrozumiesz moje słowa... Nastaw sobie na wielokrotne odtwarzanie, bo notka zapowiada się długa, usiądź wygodnie... I wpłyń w ocean moich myśli, tym razem masz całkowite pozwolenie na to =).

Słuchając Gergo Julesa(wyżej wymienione Mad World, tyle że oryginalne wykonanie), popijając ciepłą zieloną herbatę z cytryną(tak tak, nie słodzę ostatnio...) wzięło mnie na refleksje o życiu, o śmierci, o ich sensie... O tym, co muszę zmienić w sobie, by nie odczuwać zbyt często istoty wyżej wymienionego utworu, a starając się żyć, jak najczęściej korzystając z pozytywnych stron świata. Ogółem to co zaraz przeczytacie, to będzie kolejny nawał niespójnych ze sobą myśli. Wybaczycie mi to, prawda? Wiem, że wybaczycie... A więc słuchając tego utworu, emocje wzięły górę... łza majestatycznie spływa po policzku... Tak bardzo chciałabym wiedzieć, czy ze smutku, czy też z radości. Te dwie emocje przeplatają się we mnie. Posłuchajcie najpierw o smutku. Postaram się szybko o nim napisać, ponieważ dusząc go w sobie nie napisałabym w pełni oddając charakteru
o radości. Smutek jest tak jak oczyszczenie. Kiedyś zastanawiając się po co jest nam ból, smutek, doszłam do wniosku, że Tata stworzył go po to, dozuje nam go, aby radość nie stała się monotonna, aby rzeczywiście sprawiała nam radość. Bo czymże byłoby to uczucie, gdyby towarzyszyło nam przez całe życie? To byłoby tak, jakbyśmy wszyscy byli swojego rodzaju eskimoskami, dla których śnieg czy lód jest chlebem powszednim, nie znając zadowolenia na widok ów wytworu natury ludzi, którzy mieszkają w miejscu, gdzie śnieg jest najmniej spodziewany... Ale takie tłumaczenia w praktyce dają krótkotrwałe ukojenie. Bo czy dadzą one zapomnienie, gdy człowiek po raz kojelny uświadamia sobie, że miłość jaką ofiarywała mu osoba bardzo bliksa, rodzic, jest już fikcją? No ni, tyle o smutku, teraz opowiem o uczuciu, które coraz bardziej wypełnia moje życie, a mianowicie o radości. Nauczyłam się cieszyć każdym szczegółem, chociażby uśmiechem. Tak mało trzeba z siebie dać, uśmiechając się do drugiej osoby, a tak wiele szczęście możemy ofiarować. Szczególnie, gdy taka wymiana niewerbalna następuje między dwiema bliskimi osobami. Gdzieś już kiedyś pisałam, że dobrym rozwiązaniem byłaby skrytka w pamięci na wszystkie te uśmiechy. Kiedy nastąpiłaby chwila zwątpienia, kiedy nic nie wskazywałoby na nadchodzące szczęście, można by przejrzeć ten 'katalog', wybrać zadowalające nas uśmiechy i przeżywać na nowo emocje w nas wtedy wzbudzone. Niewątpliwie niektórym uśmiechom towarzyszyłyby te silne. Nie, nie zdradzę tego, które uśmiechy należą właśnie do takich. W każdym bądź razie jeden z nich należy do przyszłości, jeszcze nie został przeze mnie widziany, a już wiem, jakie mu będą towarzyszyć emocje. Chociaż nie, jest i drugi, ale ten to dopiero po śmierci:)
Oho, teraz słucham 'Mad World' w wersji Mnichowej, herbata a raczej to co po niej zostało, wystygła, ból głowy nasila się coraz bardziej, a pies drapie mnie po gołych łydkach, by wziąć go na kolana. (Chwila przerwy, dopieszczam pupila, który ukradkowo usiłuje mnie polizać... swoją drogą, co to w ich języku oznacza? Czy to być może okazanie ich uczuć, przywiązania? Ok, już o dopieszczaniu) O czym to ja pisałam? O szczęściu, tak? Ciesząc się z każdego szczegółu, drobnostki, staje się coraz bardziej szczęśliwa, z całkowitej pesymistki, które nie może uwierzyć, że może być lepiej, przeistaczam się stosunkowo szybko w tą dawną optymistkę. Celowo pomijam realizm. Nie mogłabym być twardą realistką, bo wtedy mój system cieszenia się z każdego szczegółu, ległby w gruzach. A tego zdecydowanie nie chcę.Nie teraz.
Jestem twarda i czytam 'Los powtórzony' Wiśniewskiego. Czegoś innego się spodziewałam, po słowach zapewnienia, że to kontynuacja S@motności, mimo tego, z wplótł sie tutaj wątek Jakuba, ale... nic nie znaczący. Ale książka ciekawa, tym bardziej ze względu na miejsce, w którym toczy się akcja-Biczyce, podhalańska wioska i tym razem z perspektywy mężczyzny. Dziś zamierzam ją dokończyć. Tzn, jutro( notka pisana wczoraj). Oglądał ktoś może film 'Trzeci' z Markiem Kondratem? Ja oglądałam. Wywarł na mnie duże wrażenie. Kim był ten tytułowy 'Trzeci'? Aniołem, który pomaga schodzić się parom skłóconym? Sama płakałam prawie, gdy pod koniec odkryłam cały sens filmu... Ok, schodzę na coraz to bardziej poboczne tematy, czyli czas kończyć.
Dziękuję Bartkowi za 'Mad world' dziękuję wam za uwagę...
Przepraszam za zajęcie czasu i zanudzanie. No i... Do następnej:)

'Teraz i w godzinę śmierci naszej...'

04 sierpnia 2008

o Tatrach( odwyk)

Zawsze na każdym swoim czy to blogu, czy czymkolwiek podobnym... muszę, to już stało się siłą wyższą, napisać 'skromną' notatkę o Tatrach, czy ogólnie, o górach... bo jakże by inaczej, skoro ja je kocham?:) Pijąc ciepłą herbatę, gdy za oknem pada deszcz a w głowie smutek, refleksja nad własnym 'ja' i własnymi uczuciami... Czy istnieje lepsza pora, by napisać o czymś takim? (Notka pisana na trzydniowym odwyku, więc nie zdziwcie się, jeśli zamiast o górach będę wplatała elementy emocji, które we mnie siedzą, albo też... dobra, to najpierw napiszę o tym, a potem już w zupełności o górach. Czuję się jak ćpunka, której odebrano na trzy dni narkotyk. Tyle, że boję się, że za te trzy dni, narkotyk będzie wywoływał we mnie z goła odmienną reakcję, której sama się nie spodziewam... Mimo, że miało być inaczej... Może to zbędne obawy... ale taka jestem, poprzedni odwyk zakończył się nieciekawie. Bardzo nieciekawie. A dziś? Wszystko sprzeciwia się wobec mnie... Alexander w podpisie, w radiu... Ta wstrętna pogoda, ten sen babci... Sama teraz zastanawiam się nad specyfiką snu... Bo co miałby oznaczać sen,w którym ja płaczę, a u mnie w domu jest chłopak, którego kocham, a jego matka nie pozwala nam się spotykać? Co to do cholery ma znaczyć? Czemu moja babcia ma zawsze takie sny... jak rozwód, to dwa dni przed jej się ten rozwód przyśni... jak coś nie tak, to ona to wyśni... oby tym razem był to tylko sen z pokroju nic nie znaczących...I jeszcze ta cholerna płyta w supermarkecie... Wszystkie inne ułożone tak, ze widać tylko grzbiety okładek a S@motność... na wierzchu. Dla jasności, nie ćpam, nie zażywam, nie używam.... ) .

Teraz będę mogła skupić sie na Tatrach. Może się uspokoję przez to, wyciszę...
O Tatrach mogłabym godzinami pisać. Na poprzednim blogu, prawie w każdej notce coś potrafiłam wpleść pomiędzy wersy o nich. Czasem nieświadomie, a czasem wręcz przeciwnie, tak ot, kiedy chciałam sobie powspominać.A że w tym roku tam niestety nie byłam, to to co zaraz napiszę, będzie chyba jedną z najbardziej zapełnionych tęsknotą publikacji na moim blogu... na wielu innych także. Może to i powód trochę innej tęsknoty.

Chyba jednak się wypaliłam w opisywaniu Tatr. Nie wiem od czego zacząć... Zacznę od tego, jak ta przygoda moja z nimi się zaczęła... Byłam dzieckiem. Były wakacje, po których miałam pójść do 6 klasy. Byłam u babci na wsi. (niepozornie, prawda??:)) Dostaję telefon od cioci, że zabiera mnie do Zakopanego... Cieszyłam się na myśl, że pojadę gdzieś daleeeko, jak zapowiadała ciocia, ale nie wiedziałam nic, o tym miejscu. Zaczęłam się wypytywać. Dowiedziałam się, że będą tam góry. Jako dziecko moje wyobrażenia o tamtych terenach były dość ubogie. Myślałam, że gdy po trzynastu ( mówiłam wam, ze ta liczba mnie prześladuje?) godzinach dojadę do małej wioseczki, gdzie po wiejskich drogach przechadzać się będą stare babcie w kwiecistych chustach na głowie związanej wokół szyi, spod której będzie wyrastał siwy warkocz. Miały też być same pojedyncze małe chałupki drewniane, wszędzie miało być zielono od niczym nieskażonej trawki, na której miały się paść owieczki białe jak śnieg( w dalszych rejonach Zakopanego, na ulicy np. Droga do Daniela, znajdziemy takie widoki.) Góry miały być skaliste od samego podnóża i piąć się swoim majestatem do nieba.... Więc wyobraźcie sobie mnie, kiedy wjeżdżam taksówką...( w ogóle skąd tam taksówki??:)) do miasta gdzie ulice wypełnione są turystami, gdzie co moment restauracje... myślę sobie, co to jest? A wyobraźcie sobie jeszcze coś lepszego... mnie taką nieświadomą... na Krupówkach:) No ale, zboczyłam z tematu:) Jako że byłam pierwszy raz w górach, nieprzygotowana na cokolwiek... Mój wyjazd w 'Tatry' ograniczył się do łatwiejszych szlaków, godzinnych zakupów i namiętnego buszowania po wyżej wymienionym deptaku, do nadwyrężeń stawów od jakże trudnego, żmudnego i wyczerpującego Morskiego Oka... z wyjazdu na wyjazd... coś tam się zmieniało... a to dorzuciliśmy inny szczyt, a to raz nie poszliśmy na Krupówki... A to zamiast nich, poszliśmy na wieczorny spacer do doliny jakiejś... Aby was nie zanudzać tandetnymi wyczynami przeciętnego turysty, opiszę moją przedostania wyprawę (ostatnia odbyła się w zimie, bez osprzętu typu raki.... więc nie ma co opisywać, choć nie, opiszę jedną przygodę). W końcu był to jeden z tych prawie że prawdziwych wypraw w góry. Pierwszego dnia, łaknąc piękna Tatr a przy tym z małym zapasem sił, wyruszyłam z ojcem na Krupówki( aby obalić mit, że jemu się to nie spodoba i aby zjeść w końcu ciepły posiłek). W ekspresowym tempie przemierzyłam ów szlak cepra, zbaczając w ulicę, która nas doprowadzi do Kuźnic. Już w samym tym spacerku ojciec sie zmęczył, więc trzeba było zwolnić. Była bodajże 12, kiedy kupowaliśmy bilety wstępu do TPN (jakby ich bilety nie blakły, bym wam powiedziała to z dokładnością zegarmistrza) Trasa na Nosal, jest bardzo łatwa. Prawie cała wiedzie przez las, momentami z prześwitem na góry,w tym Giewont, który ukazany jest z innej perspektywy. Szczyt można łatwo i bez komplikacji osiągnąć, a widoki są powiedzmy, że zadowalające na pierwszą taką wyprawę:). widząc od roku zapomniane przez oko fizyczne góry... prawie się nie popłakałam. Ze wzruszenia. Od razu przeszła mi senność nieprzespanej nocy, a serce się radowało tymi widokami. schodząc... zaszliśmy na Wielką Krokiew. potem jeszcze(oczywiście nie tego samego dnia) przeszliśmy doliny:Białego, Kościeliską, ogólnie wszystkie po drodze na Morskie, Strążyska, ku Dziurze, Polana pod Wołoszynem, Polana Waksmundzka, Pańczyca, Hala Gąsienicowa... Wielka Królowa Kopa (1531 m.n.p.m.) Nosal (1206 m.n.p.m.),Sarnia Skała(1377 m.n.p.m.) Giewont( 1894 m.n.p.m.), MOK, Czarny Staw Gąsienicowy, Czarny staw pod Rysami, Smerczyński Staw, Jaskinia Mroźna, Wąwóz Kraków... Na tak krótki wyjazd byłam w pełni zadowolona. Przeżycia po tamtej wyprawie... chyba nie muszę opisywać. I co z tego, że do tej pory odzywa się naderwane ścięgno? Co z tego, skoro to także piękne wspomnienia, ostatnich wspólnych wakacji ze swoim ojcem... Wiem, że ta ostatnia wyprawa, była dosyć mało ekstremalna, w cudzysłowie, albo że stać mnie na lepsze osiągi... Jestem młoda i całe życie przede mną, już planuję kolejny wypad w Tatry, tym razem z lepszym sprzętem, z bardziej doświadczoną ekipa i tak prawdziwie po turystycznemu. Ponadto nie chcę się ograniczać do samych Tatr, teraz chcę poznać Bieszczady, Beskidy, Karkonosze... Chyba w końcu, po mału odnajduję kolejny 'mały' sens mojego życia:) I teraz, zastanawiam się, czy by przypadkiem nie pójść na krajoznawstwo, geologię.... coś w tym kierunku na studia... mogłabym się spełniać i jednocześnie zarabiać:) Czytałam ostatnio bardzo ciekawy artykuł o geologach, którzy wyruszyli w rumuńskie góry, by zbadać różnicę ich budowy... czyż to nie wspaniała praca??:) A, miałam wam opowiedzieć jeszcze o tej zimowej wyprawie... Daruję wam:) Dziękuję z góry, że mnie 'przeczytaliście':)

wszystkie zdjęcia opublikowane w tej notatce są mojego autorstwa.

'Bądź wola Twoja...'